polskie centrum bizarro

„Noworoczne życzenie. (Pożądana)” by Juliusz Wojciechowicz

In Opowiadania on 9 stycznia, 2013 at 6:00 am

niedobreliterkitxtCóż, nie tak dawno niedobroliterkowa ekipa zasypała szanownych czytelników całą masą noworocznych, literackich życzeń. Były one różne, choć zazwyczaj nie mieściły się w konwencji typu „wszystkiego dobrego, zdrówka, szczęścia, pomyślności i wagonu gotówki” – a wręcz przeciwnie! Niektóre z nich niosły za sobą wielce dziwaczne konsekwencje…

Śledząc to co dzieje się wokół, warto chyba jednak odsiać ziarno od plew, no i może marzyć o spełnieniu tych, co do których jesteśmy pewni, że je udźwigniemy. Tak, słowo się rzekło… Życzymy sobie różnych rzeczy, często bez zastanowienia. A później zostaje tylko płacz i zgrzytanie zębów.

Ewentualnie kosmiczny orgazm – jak w przypadku bohaterki opowiadania debiutującego na naszych łamach Juliusza Wojciechowicza. Jeśli nie boicie się ekstremalnych przeżyć, podszytych lekką nutką dekadenckiego seksu, ten tekst jest właśnie dla was.

h

Noworoczne życzenie (Pożądana)

h

– Chcę być pożądana – szepnęła Dorota, obserwując straceńczy lot spadającej gwiazdy. Do końca śledziła promienisty ślad nieśmiało rozdrapujący ciemności Sylwestrowej nocy, aż po eterycznym ogonie jej prywatnej komety pozostało jedynie mgliste wspomnienie. Wybiła północ na ratuszowym zegarze, na wielkomiejskim rynku zawrzało jak w ulu. Tysiące rac wystrzeliło w niebo, eksplodując kolorowymi pióropuszami, z potężnych głośników gruchnęła ogłuszająca kaskada dźwięków. Zamknęła oczy, a gwar wiwatujących na cześć Nowego Roku skurczył się do niemrawego bzyku, huk wystrzałów dudnił jedynie dalekim echem, feeria barw ledwo przedzierała się bladą poświatą przez szczelnie zaciśnięte kotary powiek. To była jej chwila, jej życzenie i jej osobista bezludna wyspa pośród oceanu falujących w rytm pulsującej muzyki postaci. – Chcę być pożądana – powtórzyła z pełną mocą, wspominając zeszły rok – okres niepowodzeń miłosnych, towarzyskich blamaży, braku erotycznego zainteresowania jej osobą.

Oczami pamięci roztrząsała obrazy rozdziawionych gąb, znaczących gestów, obscenicznego oblizywania warg na widok Kasi – firmowej sekretareczki. Mężczyźni rozbierali ją wzrokiem, muskali jej odsłoniętą szyję lubieżnymi spojrzeniami, niektórzy mieli wręcz wypisany jawny gwałt  na twarzach lustrując nieskazitelną linię ud, wzorcowy kształt jędrnych pośladków.  Na Dorotę nikt nie raczył nawet rzucić okiem, nie mówiąc już o jakimkolwiek komplemencie, czy innym odruchu świadczącym o choćby najmniejszym zainteresowaniu jej seksapilem. Odnosiła wrażenie, że nawet gdyby nago stanęła na głowie na środku sali konferencyjnej nikt nie zwróciłby na nią uwagi. Ale w tym roku będzie inaczej. Musi być.

Autobus podczołgał się leniwie na przystanek, spóźniony jak zwykle o trzy minuty. Utartym zwyczajem ochlapał nieuważnych pasażerów brunatną breją pośniegowego błota. Ten sam co zawsze grymas zniesmaczenia zdobił wąsatą twarz kierowcy. Ledowy ekran z cyfrowym,  bezdusznym wdziękiem lakonicznie wyświetlał datę: drugi stycznia.

Tłok był na tyle umiarkowany, że udało jej się zająć miejsce siedzące obok cuchnącego jeszcze Sylwestrem grubego jegomościa w wyblakłym kaszkiecie. Naciągnęła głębiej futerkowy kaptur, wcisnęła „play” w empetrójce i według utartego scenariusza codziennego  dojazdu do pracy pogrążyła się w nieobecności.

– Ale bym ją zerżnął – wyrwało ją z nicości. – Nie schodziłbym z raszpli przez tydzień – sączyło się cichutko z lewej strony. Dorota poprawiła kaptur i dyskretnie wyłączając empetrójkę nadstawiła uszu. Przez chwilę Midnight oil nadal grał w jej głowie „Beds are burning”, lecz już po sekundzie znowu to usłyszała: – O tak, dziwko… do buzi… bierz do buzi…

– Jezu, jak śmierdzi – wypsnęło jej się półgłosem, gdy poczuła odór zjełczałego sera.

– Ma śmierdzieć! Z połykiem, suko! – zawyło jej pod czaszką, równocześnie usta wypełnił  kawałek sztywnego mięsa, skutecznie odcinając dopływ powietrza. Chciała krzyknąć, lecz nie mogła wydobyć głosu z przytkanej śmierdzącym ochłapem krtani. Zerwała się gwałtownie z siedzenia, tocząc wzrokiem po wnętrzu autobusu. Wszyscy siedzieli lub stali wpatrzeni w przestrzeń, jedynie kaszkietowy grubas zerkał na nią z ukosa. – Ssij, maleńka – intonował ochrypły głos. – Przecież to lubisz…

Poczuła mocne szarpnięcie za włosy. Niewidzialna ręka wzmocniła uchwyt i ciągnąc z całej siły nadziewała ją raz za razem na żylaste, rozedrgane prącie. Zaczęła się dusić, charczeć, lecz nikogo to nie obchodziło, tylko wyraźnie rozluźniony grubas wpatrywał się w nią natarczywie. Ostatkiem sił rzuciła się w stronę przycisku do otwierania drzwi. Dławiąc się, ze łzami w oczach wypadła w objęcia przystanku. Ucisk zelżał, obolałe gardło pulsowało, niesmak w ustach był nie do zniesienia.

– Wszystko w porządku? – usłyszała, jednocześnie czując zimną rękę na piersi. – Jakoś pani blado wygląda. – Starszy pan zbliżał się powoli, dyskretnie wycierając rękawem burej jesionki strużkę śliny cieknącą po zarośniętej siwymi kępkami brodzie.

Poczuła mocne uszczypnięcie w sutek.

– Potrzebuje pani pomocy? Oślizgły język penetrował jej ucho, podczas gdy zrogowaciałe, suche palce wykręcały sutki, niemal je urywając.

– Niech mnie pan zostawi! – krzycząc z bólu próbowała oddalić się od starca. Nagłe ugryzienie w szyję podziałało jak kubeł zimnej wody. Skoczyła do przodu wpadając wprost w ramiona łysego okularnika kurczowo ściskającego urzędniczą aktówkę.

– Niech pani uważa – obruszył się urzędnik, równocześnie lustrując pożądliwym wzrokiem jej krągłą pupę. Coś twardego naparło natarczywie od tyłu. Osunęła się na ziemię w chwili gdy ogromny, tępy penis wdzierał się boleśnie między zaciśnięte pośladki.

Świat zaczął istnieć bez jej świadomego udziału. Urywane słowa otuchy zlewały się z obleśnym rzężeniem, pełne litości spojrzenia odzierały zarazem z szat, ochronne gesty były jednocześnie brutalnym gwałtem w psychopatycznym, zbiorowym szale, empatyczne szepty mieszały się z wrzaskami mrocznych żądz. Dwie równoległe rzeczywistości istniejące naraz, tu i teraz. Wszystko jak przez mgłę, jak w sennym koszmarze. Chcesz w dupala, szmato? No powiedz, że chcesz… Niech ktoś wezwie karetkę! Kręcimy pokrętełka… jak w radyjku… śliiiiczne cycuszki… Niech się pani ocknie… A masz ladacznico pejczykiem… Chodź do tatusia, tatuś ugryzie w karczek… Co jej jest? Ona zaraz zejdzie… O tak, w kakao brudna zdziro…

Ocknęła się w karetce. Przeraźliwy jazgot syreny bezlitośnie przewiercał jej mózg. Wszystko ją bolało, absolutnie wszystko. W radio akurat grali „Take my breath away” jakby trochę drocząc się z karetkową rzeczywistością. Otworzyła oczy napotykając skupiony wzrok ratowniczki o pięknych rudych włosach.

– Spokojnie, zaraz będziemy na miejscu – wyszczebiotała, wysuwając koniuszek języka, niczym wąż wietrzący ofiarę.

– Czy jest pani uczulona na jakieś leki? – Pytanie lekarza zbiegło się z eksplozją zmysłowych doznań między udami Doroty. Język ratowniczki pieścił jej łechtaczkę kolistymi ruchami. Ciepłe palce lekarza już po chwili dołączyły, delikatnie gładząc okolice sromu. Pierwszy skurcz zwiastujący nadchodzący orgazm wstrząsnął jej ciałem. Kierowca zerknął we wsteczne lusterko zaciekawiony urywanymi pomrukami rozkoszy. Obręcz zacisnęła się gwałtownie na jej szyi.

– Daj mi ostatnie tchnienie – wrzeszczała nabrzmiała twarz kierowcy. – Daj mi ostatnie tchnienie… – Siedział na niej okrakiem i dusił jedną ręką, drugą rytmicznie szarpał wzwiedzione prącie w onanistycznym szale. Lekarz i Ruda nadal ją pieścili. Coraz mocniej, zajadlej. Nie mogła się ruszyć, złapać tchu.

Świat znowu odpłynął. Skrawki świadomości odzyskiwała powoli będąc już na szpitalnym OIOMie. Szczelnie przylegająca do twarzy maska tlenowa zamieniona w wielką włochatą vaginę ciasno obejmowała jej usta. Elektrody raz za razem zbliżały się do niej i frykcyjnymi ruchami, to dotykając metalowymi mackami, to znów się oddalając penetrowały jej ciało strumieniami elektronów, gwałcąc dosłownie każdą komórkę umęczonego organizmu. Stetoskop lubieżnie obmacywał jej piersi, rurka do intubacji wspinała się na wyżyny akrobatyki w cyrkowej wersji fellatio. Cewnik już dawno robił swoje, rytmicznie ją ujeżdżając. Wesoło mrugający monitor nie mogąc się fizycznie zbliżyć zdawał się werbalnie zachwycać ponętną powłoką pacjentki serią urywanych pisków.

– Chcę cofnąć życzenie, proszę! – gorączkowo próbowała uchwycić wzrokiem kogoś z ekipy lekarskiej. – Już nie chcę być… Kominiarza… wezwijcie kominiarza – zdołała wyszeptać.

Nie było jednak żadnego kominiarza w pobliżu, którego mogłaby złapać za guzik i odszczekać niefortunne życzenie.

Odeszła szczytując. W pełnej chwale kobiety powszechnie pożądanej pożegnała się ze światem.

– Jaka seksowna cizia – mruknął pracownik domu pogrzebowego, rozpinając rozporek.

Mniam, mniam, ale apetyczna lala – pomyślał biały, tłusty robaczek, gdy w końcu przegryzł się przez drewniane wieko trumny.

– Jezu, ale laska – zachwycił się odźwierny Piotr, doznając kosmicznego wzwodu. Pierwszego od przeszło dwóch tysięcy lat.

h
  1. Tak, tak… uważaj na życzenia… mogą się spełnić ;]

  2. A wtedy ręka, noga…

  3. uroczo okropne- znaczy takie jakie być powinno tego typu opowiadanie… a swoją drogą – skoro Piotr ostatni wzwód miał 2000 lat temu to nasuwa się pytanie: co go tak ucieszyło/podnieciło te przeszło 2000 lat temu? ]:->

  4. Nie chcę nikogo martwić, ale – jak wieść gminna niesie – każda potwora znajdzie swego amatora…
    😛

  5. od jakiegoś czasu nie wymawiam życzeń ze strachu, że się spełnią… teraz juz wiem dlaczego! 🙂 opowiadanie idealne!!

  6. niezle pojechane, nie dla ludzi o slabych zoladkach 🙂

  7. To jest ‚powiadanie z bardzo istotnym morałem! Tym ciekawsze, że powalone jak przystało. \o/

Dodaj odpowiedź do Grzegorz Gajek Anuluj pisanie odpowiedzi