polskie centrum bizarro

„HU.JARZ TV” by Hubert Jarzębowski

In Opowiadania on 19 sierpnia, 2016 at 6:00 am

niedobreliterkitxtWieść niesie, że szanownym czytelnikom Niedobrych literek spodobał się pierwszy przejaw literacki Huberta Jarzębowskiego, tak więc śpieszymy z następnym. Wcześniej jednak zapraszany do przeczytania kilku słów o autorze: Hubert Jarzębowski, rocznik 1988, z zawodu przewodnik tatrzański, pilot wycieczek i tłumacz. Robi doktorat z filologii słowiańskiej. Debiutował w 2013 w czasopiśmie „Góry” opowiadaniem Skała ucieka spod mych stóp (górskie weird fiction, wyszło również na Słowacji w tłumaczeniu, nagroda za najlepsze górskie opowiadanie roku). Oprócz opowiadań, tekstów literaturoznawczych, o górach i podróżowaniu w najróżniejszych czasopismach i w internecie, napisał również powieść Carolus Victor, którą z anarchizujących pobudek opublikował również za darmo w internecie na stronie: carolusvictor.blogspot.com
Ponoć jego wyobraźnię ukształtowały książki Karola Maya, Dzieci z Bullerbyn oraz norweski black metal. Czujcie się ostrzeżeni!

h

HU.JARZ TV: Pan Krokodyl, Pan w Klatce i Pan Szczurek w poszukiwaniu miłości

h

– Kandydat numer jeden, pan Krokodyl! Ma pan trzy minuty.

– Erytrozuchy… szalenie interesująca rodzina bazalnych archozauromorfów. Jeśli zna pani esperanto, a nie wątpię, że tak jest, wie pani co znaczy „gawialować”. Jeśli nie, już wyjaśniam. „Gawialować” to mówić w esperanto w sytuacji, w której bardziej stosowny byłby jakiś inny język. Dlatego nie będę tu dziś gawialował o gawialach gangesowych, skoro mogę opowiedzieć pani o daleko bardziej zajmujących zauropsydach występujących we wczesnym i środkowym triasie od olenku aż do anizyku. Ani zyku, bo bzyku, bzyku! Przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać, żeby pani nie rozśmieszyć takim to właśnie zabawnym skojarzeniem. Wie pani, co jeszcze żyło w triasie? Kapitalne gady morskie z nadrzędu zauropteryngów – notozaury. Jak były wybory do Parlamentu Dinozaurów to wystąpiły z hasłem wyborczym „No to zaury!”, ha, ha. Przegrały i wymarły. Wracając do naszych zuchów. Są naprawdę bazalne! Nie tak bazalne jak prymitywne archosauriformes, ale na pewno bardziej niż te nieszczęsne gawiale, o których tak się zarzekałem, że nie będę gadał. Lubi pani, że tak powiem, klady bazalne? Ja uwielbiam, jeśli wie pani co mam na myśli… He, he… Gawial-love… Ale dość erotyki, u erytrozucha najciekawsza jest wypukłość na kości udowej, zwana czwartym krętaczem. Mam tutaj rysunek jednego przedstawiciela. Ma pięć metrów długości i waży dwie tony. Śmiało, niech pani spojrzy jakiego ma wielgachnego krętacza! Był największym mięsożercą swoich czasów. Polował z zasadzki, jak to czynią krokodyle. Dlatego nazywamy go „czerwonym krokodylem”. Z krokodylami wiąże się smutny fakt, iż są one całkowicie pozbawione narządu Jakobsona, czyli organu lemieszowego, znanego pewnie pani jako organ womero-nasalny. Robert Broom, tak, TEN Robert Broom, odkrył że narząd ten posiadają przez całe życie dziobaki, kangury, pancerniki, konie, króliki, myszy, świnki morskie oraz bobroszczury. Embrion człowieka pod koniec pierwszego trymestru ma narząd womero-nasalny jak ta lala u podstawy przegrody nosowej, potem znika. Mówię o narządzie, a nie embrionie. Te nie znikają, wychodzą na świat i się pałętają tu i tam, stają się dorosłe i wpadają w szpony skandynawskiej pornografii. Prawie identycznie, z drobnymi tylko różnicami, jest z naszymi smutnymi crocodilia. Narząd Jakobsona mają jedynie w stadium embrionalnym. Musielibyśmy spytać jednego, czy rekompensuje mu ten brak obecność ucha zewnętrznego i obracająca się przy oddychaniu kość łonowa, ale nie sądzę. Oj, nie sądzę. Dlaczego to wszystko mówię? Jeszcze pani nie rozumie? Jezus! Chcę się z panią przespać! Chlip, chlip! Straciłem pięć lat życia na studiowanie nauk przyrodniczych i chodzenie w białym fartuchu. Uczyłem się w dzień i w nocy. A teraz i tak wszystkiego zapomniałem i muszę robić notatki z wikipedii. Potrzebuję baby! Zostałem zdemoralizowany przez duńskie filmy porno, a od kiedy odkryłem, że obserwują mnie anioły i zabraniają się masturbować, stałem się strzępkiem nerwów. Skoro nic, a nic pani nie leci na te wszystkie ciekawostki, niech chociaż prześpi się pani ze mną dlatego, że panią o to proszę. Błagam! Niech mnie pani nie zmusza, żebym płakał! Wzruszyłem panią? To niech pani pójdzie ze mną do łóżka! Z litości! Błagam, jestem tylko małym puchatym bobroszczurkiem i potrzebuję kobiety. Płacze pani nad mym losem? To tylko krokodyle łzy… To tylko krokodyle łzy…

– Dziękujemy. Brawa dla tego pana (rozlegają się brawa). Kandydat numer dwa, pan W Klatce! Ma pan trzy minuty.

– To ja zacznę od przedstawienia mojej rodziny. Kochałem moją matkę pomimo, że trzymała mnie przez wiele lat w klatce. Miała wytłumaczenie: nie chciała się mnie pozbyć, a tylko schować przed światem. Byłem zły, wściekałem się, ale w końcu wybaczyłem, bo nie przytyłem z powodu małych racji żywnościowych. Choć czasem kłuła mnie szpicrutą i wrzeszczała: „Nie chcę cię więcej widzieć, ty potworze!”, wiem, że bardzo mnie kochała i miała dobre serce, choć duszę cokolwiek nadpsutą. Bardzo za nią tęsknię. Z jej śmiercią zresztą wiąże się szalenie zabawna anegdota, której adwokat nie pozwala mi jednak opowiadać publicznie. Nie ma poczucia humoru. Jak każdy prawnik. Mój ojciec kochał mojego brata bardziej i częściej ode mnie. Czasami (co ciekawe nigdy latem) ryczał: „jam jest sędzią oraz katem” i bił tata mego brata batem, a ten krzyczał „dalejże, smagajże ojcze, choćby pejczem, by nie stał się ze mnie taki dziad jak ten mój brat, co ogląda świat zza krat klatki mej czcigodnej matki!”. Bardzo mi go brakuje. Z bratem nigdy nie mogliśmy znaleźć wspólnego języka. Mój brat Johnny plótł androny, myślał tylko o wypłacie, marzył o volkswagenie passacie, koszulę wkładał w gacie. Wolał nowe płyty Metalliki od starych, z nosa wisiały mu szpiki. Zawsze było w nim coś podejrzanego, coś, co budziło moją głęboką antypatię. Nie wiem czy został takim gburem, od kiedy mama go podduszała sznurem, czy już się taki urodził. Zazdrościłem mu jedynie żony. Krzyczałem do niej z mojej klatki: „Hej, żono Johna, tata bije batem męża, a ja mężnie prężę węża!”. Wtedy przykrywali mnie kocem i w ten sposób dni zmieniały się w noce. Nie czas zajmować się takimi jak mój brat, bo po pierwsze – zniknął, a po drugie już pierwsza godzina wieczora, a więc „pora na amora”, jak mawiał mój dziad. Tak, tak, mój dziadek to był chwat. Pochodził z kres i bardzo kochał jazz, miał monokl, bryczesy i labradora oraz wielkiego Harleya (motora), a kiedy przyszła pora, ściągał pora i krzyczał „ssij potwora!”. Przeżył pierwszą i drugą wojnę światową, był chory na gorączkę okopową, a czasem przypalał babce brwi. Wrzeszczał: „tora, tora, tora! Jak z tobą skończę, trzy dni będziesz chora. A teraz dawaj kotleta z martwego stwora!”. Pamiętam jak chodziłem z nim za rękę po ogrodzie, wszystko było takie tajemnicze, a ważki takie wielkie… Wspomnienia są piękne, gdyż dzięki nim czujemy się młodziej. Myślałem, że świat kończy się za płotem. Dziadek śmiał się dobrotliwie i częstował agrestem. Potem bawiłem się z kotem. Umarł we śnie, strasznie przy tym krzyczał i protestował. Babkę nazywano we wsi Trucicielką i była dobrym duszkiem rodziny. Była pucułowata i okrągła. Ojciec przestrzegał, że bunia zaraża strasznymi chorobami, ale nic takiego nie pamiętam. Raz tylko przyniosła do mojej klatki ze spiżarki „konfitury o smaku chmury”, a słoik pełen był prątków trądu, co było przyczyną wielu żartów i szykan ze strony mojego brata. Rzucał we mnie kamieniami i ryczał: „śpiewa kos, na cały głos, ciężki los, odpadł ci nos, chuju!”. Ludzie we wiosce mówili, że kradła dzieci i zmuszała je do nierządu, a zużyte wrzucała na śmieci lub podłączała do prądu. Na stryczek zaprowadził ją rozwścieczony tłum, potem wszyscy pili rum. Moją żonę chcę trzymać w klatce i pokazywać gościom na prywatce. Jestem trochę na bani, więc mam wrażenie, że będzie to pani.

– Dziękujemy. Brawa dla tego pana (rozlegają się brawa). Kandydat numer trzy, pan Szczurek! Ma pan trzy minuty.

– Cześć. Nazywają mnie Szczurek…

– No, Szczurku. Śmiało, opowiedz coś o sobie.

– Kiedy ja nie wiem. Jestem nieśmiały. Nie wiem od czego tu zacząć…

– To może zdradź nam, czemu nazywają cię Szczurek?

– Ojejku. Kiedyś bawiłem się w piwnicy ze zwierzętami i zrobiło mi się potem takie coś białego pod skórką jak ser pleśniowy, wie pani gdzie?

– Niestety wiem. Sekret mnicha.

– No właśnie. Wtedy nie wiedziałem jeszcze jak to fachowo nazwać, ale że są sery Turek to powiedziałem mojej pierwszej żonie: „Kochanie, mam tam takiego lekkiego turka”. Ona była trochę niedosłysząca oraz odrobinę opóźniona, więc zrozumiała: „Kochanie, mam tam takiego lekkiego szczurka”. Powiedziała, że to bardzo fajnie, że mam przyjaciela i że każdy ma prawo sobie hodować cokolwiek chce. Ucieszyłem się, że akceptuje mnie takiego, jaki jestem. Koniec końców, biedaczka sama zaczęła mieć u siebie takiego szczurka, którego zresztą długo nie mogła wyleczyć i stąd mój pseudonim i moja samotność.

– Wystarczy. Pan tak kocha zwierzęta. Zawsze chciałam takiego turka i takiego Szczurka. Wybieram kandydata numer trzy.

– Dziękujemy. Brawa dla tego pana (rozlegają się brawa). Do zobaczenia za tydzień. Audycję sponsorowała mleczarnia Turek. Turek – puszysty smak sera!

h
h

Dodaj komentarz