polskie centrum bizarro

Posts Tagged ‘dzień w którym’

„Dzień, w którym Zwątpienie otwiera drzwi Pewności Siebie, Samotność nawiązuje Nowe Znajomości, a Nuda poznaje Dobrą Zabawę” by Aleksandra Knap

In Opowiadania on 24 czerwca, 2024 at 6:00 am

dwkpaskud

Drodzy Bizarrofikcjoniści!

Słowem sponsorującym najnowszy „Dzień, w którym…” Aleksandry Knap jest antropomorfizacja. Tak, Paskudny Dwór nie tylko cieszy, ale i uczy. Nigdzie nie znajdziecie lepszych nauczycieli nad jego Agentów. Lekcje mamy przyjemne (powiedzmy), niełatwe (postawmy sprawę jasno: my tu aspirujemy do osiągnięcia wyżyn, zatem łatwo być nie może), ale niekiedy zdarzają się wykłady krótkie. Takie jak poniższy przykład zastosowania antropomorfizacji na masową skalę, coby zawstydzić Krainę Czarów, a w szczególności ten snobistyczny Ogród i jego zadzierające nosa Róże. Tak skondensowanej Piguły z zakresu Materiału Szkoleniowego zapewne jeszcze nie przyswajaliście. Polecamy niniejszym nadrobić zaległości. 

Poprzednie „Dni, w których…”  <- przeczytacie tutaj.



Dzień, w którym Zwątpienie otwiera drzwi Pewności Siebie, Samotność nawiązuje Nowe Znajomości, a Nuda poznaje Dobrą Zabawę

Budzi mnie skrzypienie zawiasów w obdrapanym oknie na poddaszu. Lampa wisząca u powały kołysze się, choć nikt jej nie porusza. Przez brudną szybę wpada Blask Księżyca i Ciemność Nocy, której nie zapraszałem do środka. Samotność pochrapuje w pokoju obok, a Nuda bezgłośnie wzdycha na balkonie.

Kulę się w rogu za pokrytymi kurzem kartonami, próbując opanować nerwy. Kroki na schodach i szepczące Szepty nie ułatwiają zadania.

– Strachu, ty znowu w kącie? – odzywa się Zwątpienie z nutą Pretensji, która wiernie przy nim trwa.

Odsuwa pudła, torując drogę.

– Wyjdź, chcę ci kogoś przedstawić.

– Eee… daj mi chwilę… – Spoglądam w stronę okna, przez które przeciska się już nie tylko Ciemność Nocy, ale też jej Cisza, Głuchość i Bezsenność. – Dlaczego zakłócasz mój Niespokój?

– Właściwie to nie wiem. Zamierzałem położyć się przy kominku i pogrążyć w poczuciu Porażki i Braku Logicznych Rozwiązań, gdy do drzwi zapukała ona. – Zwątpienie odgania uczepioną jego ramienia Pretensję, a następnie wskazuje na zupełnie niepasującą do spróchniałego wnętrza chaty postać.

– Cześć, jestem Pewność Siebie – stwierdza tonem nieznoszącym sprzeciwu.

– Czeeeśśśść.

Framuga uderza o ścianę, kawałek deski zwala się na podłogę.

– Przyprowadziłam Nowe Znajomości.

Przez próg przechodzi Rozrywka, Tłum, na szarym końcu zaś Słowotok, który ciągnie Samotność za rękę. Papla o zaletach Monologu, jednocześnie wychwalając Dialog, po czym twierdzi, że Introwertycy nie istnieją, z kolei Ekstrawertycy to gatunek na wymarciu. Nie bacząc na protesty Samotności, wyjaśnia różnicę między Multi a Poli.

Samotność zerka na balkon, szukając ratunku. Ani śladu Nudy – zapewne pogrąża się w marazmie, zwisając głową w dół z dachu. Jednak nie! Dostrzegam ją przy szafie – rozsiada się w fotelu, podczas gdy Dobra Zabawa majstruje przy zdezelowanym gramofonie. Rozlega się fałszywa melodia zakłócana przez zgrzyt igły i pisk sopranu przechodzącego mutację.

Nie ruszam się z miejsca. Patrząc na Zwątpienie prowadzone w tańcu przez Pewność Siebie, Samotność nawiązującą Nowe Znajomości oraz Nudę nieśmiało flirtującą z Dobrą Zabawą, powinienem postarać się wyjść z cienia. Mimo to wciąż się waham.

Skrzypienie zawiasów oraz lampa kołysząca się pod sufitem utwierdzają mnie w przekonaniu, by jednak sięgnąć po karton. Odgarniam pajęczynę i ponownie przeskakuję wzrokiem po zebranym towarzystwie: Tłum, Rozrywka, Słowotok, Ciemność Nocy, Pretensja, Brak Logicznych Rozwiązań. Tylko Odwagi nie odnajduję. Mogę więc skulić się w kącie i bezskutecznie próbować nie bać się zasnąć.

„Dzień, w którym Mary krwawi, salceson dokonuje ekscesów, a senne mary poddają się sekscesom” by Aleksandra Knap

In Opowiadania on 17 kwietnia, 2024 at 6:00 am

dwkpaskud

Drodzy Bizarrofikcjoniści!

♪♪♪ Dzień za dniem błądzi, dziEeEeEń za dniem rodzi się… ♪♪♪ ekhem! Czyżby nadeszła pora na ten dzień? Na kolejny „Dzień, w którym…” Aleksandry Knap? Zapewne żeście się nie spodziewali jak hiszpańskiej inkwizycji! Tym razem o snach, mięsiwie oraz muzyce. Jaki mają wspólny mianownik? Cóż, nie nam ferować wyroki. Nam służyć na Paskudnym Dworze Bizarrofikcjonistom oraz samemu Jednookiemu, a ten wielce się rozsmakował w tych tekścikach, albowiem czasami nie wie, o co „Dniom, w których” chodzi, a czasami dzięki nim dochodzi do wniosku, że pojął naturę rzeczy, doznawszy oświecenia. Przez bizarro ku otwarciu trzeciego oka. (Paskudzie, nie bij! Aaaaa!)

Gdybyście chcieli wykształcić trzecie oko, coby je potem oddać w ofierze Jednookiemu, poprzednie „Dni, w których…”  <- przeczytacie tutaj.



Dzień, w którym Mary krwawi, salceson dokonuje ekscesów, a senne mary

poddają się sekscesom

Budzi mnie plaster salcesonu lądujący na mojej twarzy. Zrzucam go zdezorientowana po gwałtownym i jakże niepożądanym powrocie do rzeczywistości. Mary wydają się równie zaskoczone, gdyż zamiast pozostać we śnie, wydostają się na jawę.

Dźwigam się, ogarniając wzrokiem mieszkanie. Próbuję dopasować znajdujące się w nim elementy do wczorajszych wieczornych wydarzeń. Nad łóżkiem dostrzegam ostrza wbite w plakat Backstreet Boys. Gdy przekrzywiam głowę w prawo, noże przypominają kształtem serce, lecz wystarczy, że obrócę szyję nieco w lewo i zmrużę oczy – a układają się w czterdziestą ósmą pozycję z Kamasutry.

Puste butelki z naklejoną trupią czaszką walają się na środku salonokuchni wśród wypalonej na panelach sentencji.

– Oby nie fejsbukowe złote myśli o przyjaźni i zaufaniu – charczę, przewracając się na bok i zwalając na podłogę. Podczołguję się do czarnych liter obsypanych popiołem i skropionych gęstą, lepką substancją.

– Uf, to tylko cytat z Biblii.

Na patelni skwierczą popiersia jednorożców, kawałki pokrytego startym serem i brokatem pluszu leżą na talerzu. Nad blatem rozpościera się tęcza. Pastelowe barwy zlewają się ze sobą, tworząc lśniący łuk.

Spomiędzy zapraszająco uchylonych drzwi do łazienki wydobywa się pojękiwanie przeplatane nuceniem. Znana piosenka – poznaję ostrą nutę i zadziorne brzmienie. Z całą pewnością rockowa, ale nie mogę skojarzyć tytułu. Smells Like Teen Spirit? Another One Bite The Dust? Knocking On Heaven’s Door?

Z odmętów pamięci wyskakuje mi nagle Coco Jambo i uparcie nie chce odejść.

Rozglądam się za sennymi marami, ale nigdzie ich nie dostrzegam. Zerkam przez dziurkę od klucza i odnajduję zguby. Mary w żadnym razie nie wyglądają na senne – wręcz przeciwnie – harcują rozochocone, przybierając skomplikowane pozycje niczym te uformowane przez noże na plakacie boysbandu i wcale nie myślę o kształcie serca.

Okazuje się, że najgorsze dopiero przede mną. Kuśtykam do regału z kryminałami. Na półkach totalny chaos: książki poukładane na chybił trafił, bez żadnego klucza. Ani alfabetycznie, ani wielkością czy rokiem wydania. Anarchia! Znów spoglądam na wypalony na podłodze napis: I ujrzałem Bestię wychodzącą z morza, mającą dziesięć rogów i siedem głów, a na rogach jej dziesięć diademów, a na jej głowach imiona bluźniercze.

Kolejny plaster salcesonu odlepia się od sufitu. Wilgotne plaśnięcie oraz trzask pękającego denka sprawiają, że zaczynam łączyć fakty.

– Cześć, Mary. – Podrób wołowy strzepuje kawałki szkła i wdrapuje się na szafkę. Podnosi widelec, po czym wbija go w parujący róg jednorożca. Dmucha, zapewne, żeby obniżyć temperaturę posiłku i się nie poparzyć. – Gryza?

– Nie, dziękuję – bąkam, wlokąc się w stronę łóżka. Potrzebuję solidnej dawki snu, inaczej rozsadzi mi czaszkę. – Czy co sobotę musisz tak imprezować? Odpuść w końcu! – jęczę, przypominając sobie nocne ekscesy salcesonu.

– Mary, nie zrzucaj wszystkiego na moje mięsne barki. – Wymachuje widelcem. – Akurat rzucanie nożami to twój pomysł.

Próbuję położyć się na brzuchu, jednak coś mnie blokuje. Przykładam dłoń w okolice żeber.

– No nie – biadolę, zaciskając palce na twardym trzonku. Dopiero wtedy dostrzegam czerwone plamy na prześcieradle. – Salces, to twoja sprawka?

Podchodzę do stojącego w rogu lustra. Ostrze tkwi dokładnie między czwartą a jedenastą kością. Upaćkana koszulka lepi się do skóry. Gęsty płyn spływa po udach, by ostatecznie wsiąknąć w łączenia paneli.

Salces staje za moimi plecami, brokat błyszczy na ozorkowej brodzie, między zębami tkwi różowy plusz.

– Mary krwawi, Mary krwawi, Mary krwawi! – powtarza triumfalnie niskim, gardłowym głosem. Litery wypalone na podłodze iskrzą, w odbiciu pojawia się dziewczęca blada postać. – To zapewne Ceson nie wycelował. – Wskazuje na zezowaty plaster przyklejony do lampy, tym razem przybierając bardziej piskliwy ton.

Zastanawiam się nad wezwaniem karetki, ale ostatecznie senność wygrywa. Wracam do łóżka, wybierając bezpieczną pozycję na wznak. Mary z wypiekami na policzkach opuszczają łazienkę i kładą się koło mnie. Bitują jakiś popularny kawałek – rozpoznaję agresywną linię melodyjną i ekspresywne rymy. Mocny rap. Tyle że nie mogę przypomnieć sobie tytułu: Scyzoryk? God’s Plan? The Real Slim Shady?

A może Coco Jambo?

„Dzień, w którym Wenus pozbywa się konkurencji, Mars deklaruje ludotarianizm, Neptun marzy, by zbliżyć się do Słońca, a Władca Pierścieni boi się małżeństwa” by Aleksandra Knap

In Opowiadania on 29 lutego, 2024 at 6:00 am

dwkpaskudDrodzy Bizarrofikcjoniści!

Dzisiaj dzień rzadki. A z racji tego, że nieczęsty, niegęsty, to obowiązuje również Dzień Chorób Rzadkich. Dlatego w kolejnej odsłonie serii „Dzień, w którym…” Aleksandry Knap przeczytacie właśnie o chorobach rzadkich. W skali mikrobialnej? Pfff, to nie u nas. Na Niedobrych Literkach celujemy w skalę międzyplanetarną! Ku chwale Paskuda, który sam kiedyś globem był, ale się za bardzo rozjajcował i go zdegradowali.

Poprzednie „Dni, w których…” <– przeczytacie tutaj.



Dzień, w którym Wenus pozbywa się konkurencji, Mars deklaruje ludotarianizm, Neptun marzy, by zbliżyć się do Słońca, a Władca Pierścieni boi się małżeństwa

… 

Budzi mnie spadająca gwiazda. Mógłbym pomyśleć życzenie, ale po dwustu piętnastu podejściach zakończonych porażką, wreszcie zrozumiałem, że upalony meteor wielkości ziarenka piasku nie posiada mocy sprawczej. Daruję więc sobie rozrywkę dla naiwnych.

Zamiast tego w ramach walki z autofobią postanawiam aktywizować się społecznie. A nic tak nie podnosi własnej wartości jak odwiedziny sąsiedzkie oraz świadomość, że znajomi mają większe problemy ode mnie.

Pierwszy na horyzoncie pojawia się Merkury. Od dawien dawna zmaga się z heliofobią. Musi być masochistą, skoro przebywa tak blisko słońca. A może uznał, że co go zabije to wzmocni? Podejrzewam, że cierpi także na chorobę dwubiegunową, tyle, że potrafi zrobić z niej użytek. W dzień działa na zasadzie sauny, w nocy funkcjonuje jako kriokomora. Wpadam do niego czasami na krótkie sesje.

Wenus świeci najjaśniej. Szkoda, że nie może tego zobaczyć. Pozbijała wszystkie okoliczne gwiazdy, żeby nie widzieć swojego pięknego odbicia. Choć chodzą słuchy na dzielnicy, że zwyczajnie chciała się pozbyć konkurencji. Gynofobia to przekleństwo. Kobiety to przekleństwo. Piękno to przekleństwo. Ech, dobrze, że moją facjatę zasłaniają pokrywy śnieżne.

Zmierzam do kolejnej koleżanki. Ziemia to dopiero wariatka. Panicznie boi się grawitacji. Podobno ciąży jej Mur Chiński, uwierają ruiny Koloseum, piramidy wpijają się w piaskową skorupę, a w wodach oceanu znajduje się zdecydowanie za dużo soli. By wyrazić swój sprzeciw i podkreślić rosnącą batofobię, zsyła sama na siebie huragany, susze i trzęsienia. Jednak z tego, co się orientuję, w kwestii grawitacji jej działania niczego nie zmieniły.

U Marsa zdiagnozowano anthropomorfobię. Zauważa na swojej powierzchni zarys twarzy. Obawia się ludzkich cech, które zapewne w sobie posiada. Uważa, że to bardziej obrzydliwe niż wstydliwe. Co więcej, deklaruje zagorzały ludotarianizm, żywiąc nadzieję, że wszelkie ziemskie wypukłości zostaną wchłonięte, a on będzie mógł poczuć się w stu procentach marsjański.

Nie przepadam za towarzystwem Jowisza, który leczy się na onomatofobię. Nie zwraca się do kolegów i koleżanek po imieniu, tylko lekceważąco: planety, gwiazdy, satelity. Imiona i nazwy budzą w nim odrazę. Najdziwniejszy z dziwnych typów, ale jego smętna egzystencja przynajmniej pozwala mi spojrzeć na sobie łaskawszym wzrokiem.

Dostrzegam mojego ulubieńca Saturna. Władca Pierścieni panicznie boi się małżeństwa. Gdzie się nie odwróci, tam widzi symbol zamążpójścia. W dodatku podejrzewa, że to Wenus podrzuca mu obrączki, starając się w ten sposób wymusić na nim oświadczyny. Ciężki przypadek gamofobii.

Nie zazdroszczę Uranowi manii prześladowczej. Gazowa ósemka obawia się obecności tajemniczych księżyców, które rzekomo naruszają jego osobistą przestrzeń i zagrażają bezpieczeństwu. Selenofobia ma swoje podłoże w przeszłości. Uran twierdzi, że doznał kontuzji w wyniku zderzenia z jednym z księżyców. Dlatego też kręci się na boku. Podobno jego sprawą zajmują się Mulder i Scully z Archiwum X.

Sąsiedzkie wojaże wieńczy wizyta u Neptuna borykającego się z pagofobią. Lodowy Olbrzym nie wytrzymuje niskich temperatur. Twierdzi, że mróz szkodzi, a zimno wpędza go w kompleksy. Marzy, żeby zbliżyć się do Słońca. Jestem przekonany, że obmyśla plan, jak wygryźć Merkurego z własnościowej posesji.

Każdy zmaga się z własnymi słabościami. Sam cierpię na agorafobię. Nieskończony kosmos rozszerza się, za to ja kurczę. Staję się coraz mniejszy i mniejszy, aż znikam z pola widzenia teleskopów, Sputników i Google Maps.

Obserwuję deszcz meteorów. Może powinienem spróbować? Co mi szkodzi? Życzenie? Chcę być większy od Jowisza, rzucam zdecydowanie, przypominając sobie tekst piosenki Jak kraść to miliony, jak kochać to księżniczki.

Świecące ślady na niebie, moja niezmienna karłowata masa i błyszczący nakaz eksmisji z dzielnicy uzmysławiają mi, że przy dwieście szesnastym podejściu znowu pudło.

„Dzień, w którym niedźwiedź popija espresso, mrówki budują igloo, sosna gubi igły, a płatki śniegu lądują na gnieździe dzięcioła” by Aleksandra Knap

In Opowiadania on 31 stycznia, 2024 at 6:00 am

dwkpaskudDrodzy Bizarrofikcjoniści!

Seria „Dzień, w którym…” Aleksandry Knap się rozwija. Tym razem o naturze rzeczy wszelakich – a więc o zmienności. Jeżeli wydaje się Wam, że świat stanął na głowie, to Autorka niniejszej hiperkrótkiej formy utwierdzi Was w tym przekonaniu. A ponieważ niedola uwielbia towarzystwo, zatem dowalamy do pieca nieszczęśliwości. No, chyba że lubicie obserwować, jak rzeczywistość prześciga bizarro. 😉  A tutaj poprzednie „Dni, w których…”.



Dzień, w którym niedźwiedź popija espresso, mrówki budują igloo, sosna gubi igły, a płatki śniegu lądują na gnieździe dzięcioła

Budzi mnie zapach świeżo palonej kawy. Niedźwiedź siedzi przy ognisku, trzymając w łapie filiżankę. Nagle wyjmuje z paleniska czajniczek. Wyczuwam chińską nutę. A, nie, wizerunek makaki na wieczku szybko wyprowadza mnie z błędu – jednak kawiarkę wyprodukowano w Wietnamie.

Czarny napój parzony na drewnie z polskiego, ekologicznego modrzewia zawiera więcej kofeiny niż ciemna czekolada, herbata i napój energetyczny razem wzięte.

Pocieram spiczaste ucho zakończone pędzelkiem i się rozglądam: żółte liście spadają z drzew, kwitną wrzosy, jeż przymierza się do ziemnej jamy, nietoperz zwisa głową w dół, chowając się pod skrzydłami.

Spoglądam na misia pociągającego spory łyk espresso, po czym wołam:

– Eee, Gryzli, nie, zaraz, Uszatek, też nie, eee, Ursus!

Drapieżnik niechętnie odwraca się w moją stronę. Czytaj resztę wpisu »

„Dzień, w którym umysł doświadcza prapróżni, w przełyku robi się korek, a puls przyspiesza na prostej” by Aleksandra Knap

In Opowiadania on 30 listopada, 2023 at 6:00 am

dwkpaskudDrodzy Bizarrofikcjoniści!

Oto kolejna krótka przygoda z „Dniem, w którym…” Aleksandry Knap. W dzisiejszej odsłonie będzie anatomicznie, panicznie, intelektualnie – a zatem koniecznie z morałem. Oby was ino akcja zbytnio nie wciągnęła, bo sporo się dzieje, a przy tak rwącej akcji można się zapomnieć.

A tutaj odnośnik do wcześniejszych „Dni, w których…”.



Dzień, w którym umysł doświadcza prapróżni, w przełyku robi się korek, a puls przyspiesza na prostej

Budzi mnie przeciąg. Świszczy w przysadce mózgowej, tak że szyszynka przestaje wydzielać melatoninę, a móżdżek traci równowagę. Odkąd pamiętam, jestem odsłonięty. Nie posiadam żadnej ochrony: struktury kostnej, skóry czy to białej, żółtej, czarnej, czy brązowej, z której mogą wyrastać włosy, cebulki albo chociaż ciasto drożdżowe. Bez przerwy słyszę zapewnienia, że otwartego umysłu nie zabierze Nikt.

Wiatr hula, sprawiając, że płyn mózgowo-rdzeniowy chlupocze, rozbryzgując się na osiem stron świata.

Nagle dociera do mnie komunikat o konieczności natychmiastowej ewakuacji organów, narządów, substancji ciekłych i parujących. Czerwone światło i syrena alarmowa utwierdzają mnie w przekonaniu, że to nie ćwiczenia, a poważna sprawa: płuca asekurują serce, przeprowadzając je przez mostek. Nic dziwnego, przecież jest tu najważniejsze. Podejmuje wszystkie decyzje, bez jego zgody nie odżywi się żadna komórka, krew nie przepłynie nawet jednej mili. Zaczynam rozumieć, dlaczego od zawsze trzymali je w klatce.

Pierwsze uciekają: śledziona, nerki, żołądek, wyrostek robaczkowy i macica. Prycham, bo to bez znaczenia – można bez nich żyć.

Panuje chaos. Wątroba plącze się w jelitach, w przełyku robi się korek: żołądek pokrywa się śluzem i traci orientację. Gardło wpada w panikę i kurczy się, blokując drogę dla mięśni. Ktoś krzyczy, żeby kierować się w dolne rejony przewodu pokarmowego, jednak ten pomysł nie zyskuje zwolenników.

Puls zwalnia przed nadgarstkiem, po czym przyspiesza na prostej palca wskazującego.

Rozglądam się w poszukiwaniu praprzyczyny zamieszania. Praźródła zagrożenia. Praimpulsu, który zainicjował ucieczkę.

Nic nie widzę. Wichura krąży między móżdżkiem a przysadką, utrudniając rozeznanie w sytuacji.

Bez sensu.

Uzmysławiam sobie, że jako jedyny nie ruszam się z miejsca, choć mam otwartą drogę. Żadnej blokady, bariery, która zmusiłaby zwoje do trwania w bezruchu. Doświadczam pustki. Prapróżni. Pustyni rozumowania. Wtedy zostaję wyrwany z przysypanych piaskiem rozważań. Przez kogo? Prapróżnia nie pozwala mi zebrać myśli w pralogiczne konkluzje. Jedyny prąd, który atakuje lewą półkulę i płynie na tratwie na prawą stronę to wniosek, że zabiera mnie Nikt.

„Dzień, w którym kostka brukowa przechodzi przemianę, płotek mruga niekrótko, a kocim łbom wyrastają jasne loki” by Aleksandra Knap

In Opowiadania on 17 listopada, 2023 at 6:00 am

dwkpaskudDrodzy Bizarrofikcjoniści! Oto drugie opowiadanie z serii „Dzień, w którym…”, Oli Knap. Tym razem, uch… Jak tu zaanonsować coś, co anonsuje się samo poprzez tytuł? Ależ Paskud ma paskudne poczucie humoru, tak stawiać swych Agentów w kłopotliwych sytuacjach… Cóż, pozostaje zatem nadmienić o rewolucyjnych kostkach, hiperkostkach i innych Rubikach czy też Rubikonach, o kołysankach nie wspominając. To i więcej w prowokującym do zastanowienia tekście (tekściuszku?) poniżej.

A tutaj poprzednia odsłona „Dnia, w którym…”

Gorąco zachęcamy, albowiem krótkie i przyjemne. Choć nie zawsze łatwe.



Dzień, w którym kostka brukowa przechodzi przemianę, płotek mruga niekrótko, a kocim łbom wyrastają jasne loki

Budzi mnie miauczenie kocich łbów. Futrzaki siedzą na murze i smęcą o ładnym płotku mrugającym nie długo, nie krótko, lecz w sam raz. Nagle milkną. Mam nadzieję, że nie zaśpiewają jeszcze raz.

Zerkam na koleżanki granitowymi oczami. Ani drgną. Jak patrzę na ich pozbawione fantazji chropowate rogi i znudzone kwadratowe boki, to chciałbym je wszystkie wyrwać, a drogę zalać betonem.

– Posłuchajcie – dukam, nieśmiało otwierając ciosane w skale usta.

Zbieram się w sobie, by poruszyć istotne kwestie. Być może nawet przełomowe w życiu kostki brukowej. Tak jak się spodziewałam: zero reakcji.

– Spójrzcie na nas – podnoszę głos. – Tkwimy w tym samym miejscu od czasów starożytności. Co z tego, że jesteśmy trwałe i wytrzymałe? Po co to nam? Żeby ludzie wchodzili nam na głowy? Psy deptały brudnymi łapami naszą granitową godność, a deszcz nas olewał?

Przełykam ślinę, gotowa odpuścić sobie rewolucyjne biadolenie i poprosić płotek, by jednak zaśpiewał o niekrótkim kotku, gdy spostrzegam, jak kilka kostek z niechętnym zainteresowaniem przekręca się w moją stronę.

– Musimy iść z duchem czasu. Podążać za widmem technologii – nakręcam się coraz bardziej. – Trzymać za rękę nowoczesność! – wrzeszczę, czując, że się rumienię.

Kostki podrywają się i nabierają kolorów. Jezdnia mieni się zielenią, żółcią, błękitem, bielą, pomarańczą, różem, ponczem.

Leciwa kostka przejmuje dowodzenie. Układa nas niczym Tetrisa, przekłada, przerzuca, formuje wzory. Efekt chyba przerasta jej oczekiwania, bo piszczy z podekscytowania, za to ja wykrzywiam się zawiedziona. Mozaika przedstawiająca bitwę pod Issos to nie całkiem to, o co mi chodziło. Z szeregu wynurza się biała kostka, wstawiona w miejsce facjaty Aleksandra i zaczyna uskuteczniać swój zamysł.

Przesuwa nas tak, że ścierają się nasze boki. Mierzy, tnie, wygładza i kiedy promienie słoneczne padają na bruk, witraż z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej mieni się świętym blaskiem. Gdy składam dłonie do modlitwy, dziewiczy łokieć mocnym pchnięciem sprawia, że wracam do rzeczywistości.

Sprawdzamy różne kombinacje, okazuje się, że każdy ma mnóstwo pomysłów: łuk Robin Hooda, Upadła Madonna z wielkim cycem czy Power Rangers.

Żadna z propozycji mnie nie przekonuje. Nie oddaje sedna moich rozważań. Postanawiam wziąć sprawy w swoje ręce. Jako nasz największy atut uznaję kolory i to na nich zamierzam bazować. Klaszczę, a kostki przesuwają się w rytm wyzwoleńczych uderzeń. Właśnie wtedy przechodzimy przemianę. Kolor do koloru. Kwadrat do kwadratu. Tworzymy kostkę kostki: sześcian idealny, V-Cube 17. Rekordzista ułożył ją w trzy i trzynaście setnych sekundy, mi udaje się zejść poniżej dwunastu klaśnięć.

Kostka przeobraża się. Czuję, że wchodzimy w szósty wymiar rubikowości. Trzysta procent Rubika w Rubiku. Dostrzegam jasne loki na kocich łbach mrugających na murze, gdy zdaję sobie sprawę, że płotek jednak śpiewa jeszcze raz.

„Dzień, w którym strach na wróble mówi »o kurczę«, kret warczy, a dziurawy kapelusz zajmuje się ogniem” by Aleksandra Knap

In Opowiadania on 31 października, 2023 at 4:30 pm

dwkpaskud

Drodzy Bizarrofikcjoniści. Oto jeden z ulubionych sezonów Paskuda. Paskud lubi niesamowitość, zwłaszcza taką dziwaczną i do halloween podobną. Stąd też w ostatni dzień października, gdy już słońce zaszło, odpalamy wotum dla Jednookiego, skomponowane przez Aleksandrę Knap, częstą bywalczynię Paskudnego Dworu. Jest tu wszystko: dynia, sreberka, Weltschmerz i filozofia. Całe to dobro upakowane w króciutką formę! Cuda jakieś i niewidy. Nade wszystko nastrojowe. Nada się do cukierka i do psikusa. Zatem miłej lektury i ze strasznym pozdrowieniem – Wasi podzwaniający łańcuchami, przyodziani w prześcieradła, Agenci Paskudnego Dworu.



Dzień, w którym strach na wróble mówi „o kurczę”, kret warczy, a dziurawy kapelusz zajmuje się ogniem

Ze snu wyrywa mnie cisza. A to najgorszy rodzaj pobudki. Już wolę, jak psy sąsiada warczą, szarpiąc moją szmatę przewieszoną przez kij udający ramiona. Wyginam się wtedy na wszystkie strony, kapelusz zsuwa się i ląduje w błocie. Drąg wbity w ziemię trzeszczy, jakby miał się za chwilę złamać.

Lubię, kiedy wróble siadają na mojej dyniowej głowie i wydziobują oczy, aż miąższ wycieka spomiędzy pękniętej skorupy.

Za to nie cierpię pełnych spokoju poranków. Puste pole wydzielające słodką woń, jakby pod ziemią zamiast wód gruntowych płynęła czekolada. Ciemne chmury, przez które promienie słońca nie mają szansy się przebić, choćby uruchomiły najlepszy sprzęt w postaci laserów i wierteł. Nie pomogłoby wsparcie lokalnych meteorytów i innych ciał niebieskich. Może dałaby radę asteroida – oczywiście pod warunkiem, że nie rozwaliłby jej Bruce Willis w nie do końca spontanicznej, ale jak najbardziej samobójczej misji. Czytaj resztę wpisu »