polskie centrum bizarro

Posts Tagged ‘dawid dyrcz’

Kąsamy, czyli World Dracula Day

In Akcje Literackie, Opowiadania on 26 Maj, 2022 at 2:45 am

batskud

Jesteśmy Niedobrzy. To chyba jasne dla każdego, kto choć raz odwiedził tę stronę. Nie kryjemy się z tym, nie udajemy, jesteśmy sobą. „Bierzta nas albo idźta stąd!”, żeby zacytować (Niedobrze) angielskie powiedzenie.

A dziś Niedobroć swą objawiamy obiektem naszego świętowania. Nie, nie przygotowaliśmy opowiadań na Dzień Matki, bo to dla nas PHI! zbyt sztampowe. Miast tego postanowiliśmy przyjrzeć się ogólnoświatowej celebracji najsłynniejszego gacka w uniwersum podczas World Dracula Day!

Czego możecie się dziś spodziewać? Ano, wampirów w opałach i pali w wampirach. Ssania, rozlewu krwi oraz przedstawicieli rzędu Chiroptera. A wszystko to, rzecz jasna, w atmosferze absurdu typowej dla Polskiego Centrum Bizarro. Bo gdzież indziej przeczytacie tak znamienite teksty jak:


  1. Strona: Wstęp
  2. Strona: „Dziewica zazdrośnica” by Dawid Dyrcz
  3. Strona: „Fałszywy alarm” by Zeter Zelke
  4. Strona: „Pal marnotrawny” by Krzysztof Szabla
  5. Strona: „Parcie na hemoglobinę” by Korneliusz Chwaliborski
  6. Strona: „Gra wstępna” by Agata Suchocka
  7. Strona: „Skok w dal na pal” by Kornel Mikołajczyk
  8. Strona: „Szklanka do połowy pełna” by Marcin Zwoleń
  9. Strona: „Cudowny obrzęd Vlada Iwanowycza Drakuli” by Grzegorz Kałużny

Strony: 1 2 3 4 5 6 7 8 9

PreTeksty: „Okłularnik dziełnie szkłic odbłitki dziełrży” by Dawid Dyrcz

In Akcje Literackie, Opowiadania on 25 marca, 2022 at 6:00 am

pretxt

PreTeksty to najnowsza, niedobroliterkowa seria opowiadań z czapy i od czapy. Każdy przedstawiony tu TEKST powstał na skutek losowego wygenerowania słów kluczowych i stworzenia z nich absurdalnego PRETEKSTU. Odważni twórcy tacy jak Dawid Dyrcz podejmują rękawicę i pokazują, że wyobraźnia nie zna granic.

A jeśli chcecie wziąć udział w tej kreatywnej zabawie, zapraszamy serdecznie do kontaktu poprzez formularz w sekcji Aktualne nabory. My zapodamy PRETEKST. Wy odeślecie TEKST. I nastanie wreszcie Paskudna republika dziwności!

PRETEKST:

Gitarowy chleb grawitacyjny związany z deportowaniem baletowych dominatorów.

TEKST:


Okłularnik dziełnie szkłic odbłitki dziełrży


Ciemnogranatowe światło błysnęło fluorescencyjną pobudką, stawiając umięśnione nogi dominatorów w równym rzędzie; jeden cichy flesz rozpraszający ciemność w zupełności wystarczył. Mimo wczesnej godziny dominatorzy nie potrzebowali większej zachęty. Poruszeni porannym blaskiem wpatrywali się w drzwi celi, w których pojawiło się kilku uzbrojonych w pierścienne paralizatory strażników. Diamentowe oczka lśniły w gotowości do oddania strzału.

– No, panowie, przygotować się do deportacji – powiedział stanowczo najwyższy stopniem mundurowy. – Zaraz wyruszacie.

– A co z myciem zębów? – indagował stojący najbliżej dominator. Jasne, zaczesane do tyłu blond włosy idealnie harmonizowały z aryjskim kształtem twarzy i błękitnymi oczami.

– Cierpimy na deficyt wody, umyjecie je w domu. – Wyszczerzył się, ukazując koński uśmiech, po czym dodał: – Wracacie do siebie.

– Jak to, dlaczego? – Młodzieniec nie wierzył. – Mycie zębów to podstawa higieny.

– Śmiesz kwestionować, gnoju? – Strażnik zbliżył twarz, aż dało się wyczuć, że na śniadanie jadł jajecznicę na bekonie, z niedbale posiekanym szczypiorkiem. W kąciku ust tkwiło nasionko pomidorka koktajlowego. – Nielegalnie przekroczyliście atmosferę, wykorzystując do tego czarną dziurę, która nieświadomie wzięła udział w tym niecnym przemycie. Nie potrzebujemy tu takich jak wy!

Nie pytali o nic więcej, nie błagali, nie pozwalała im na to duma. Dominator nie prosi, to jego proszą – tak brzmiało pierwsze z przykazań, wpajanych od urodzenia. Problem polegał na tym, że nie zjawili się tutaj nielegalnie, a na ciche zaproszenie Stowarzyszenia Uległych Kobiet, którym nie miał kto dogodzić. Miejscowi mężczyźni to zwykłe faje bez fantazji, do tego słabo obdarzeni przez naturę, a one potrzebowały ostrej dominacji z pełnym zaspokojeniem; wiązania sznurem, smagania pejczem, duszenia, klapsów w tyłek i brania siłą na granicy gwałtu. Śniły o nich każdej nocy, lubieżnie zapraszając wilgotną obietnicą uległości. Dominator nigdy nie odmawia dominacji – to drugie z przykazań; więc przybyli.

– Dobra, czas nagli. Teraz grzecznie kładziecie łapska na barki osoby stającej przed wami i ruszacie w rytm muzyki za prowadzącym, a on podąża za utworem – instruował strażnik, nasuwając na głowę pierwszego dominatora zieloną maskę owada, po czym, podkręcając basy, włączył na boomboxie Jezioro Łabędzie. Wraz z początkowym dźwiękiem dominatorzy wspięli się na palcach, jeszcze bardziej uwydatniając umięśnione łydki.

Gąsienica złożona z parunastu dominatorów ubranych w skórzane stroje ponabijane ćwiekami ruszyła w podskokach tanecznym, baletowym krokiem w stronę pasa startowego. Czekał tam na nich uformowany z ciasta i zmielonych gitar, wykorzystujący struny czasowe do przemierzania wielowymiarowego kosmosu, gitarowy chleb grawitacyjny. Perfekcyjnie wygnieciony, nawet doskonalej uformowany. Wszystko zgodnie z obliczeniami i zasadą superpozycji. Czytaj resztę wpisu »

M.O.A.: „Walizkowa Alice, niesamowity amator Mario i tajemnica Wielkiego Dzbana” by Dawid Dyrcz

In Akcje Literackie, Opowiadania on 25 stycznia, 2022 at 12:01 pm

ALICE_Paskud

Takie nam czasy nastały, że człowiek chce czasem fuknąć: „Amatorszczyzna!„. Szczególnie kiedy spogląda na nieŁADne, nieskŁADne poczynania święto**bliwie nam panującego nie-rządu. Czasem jednak zdarza się tak, że bycie amatorem w najprzeróżniejszych dziedzinach to przydatna i pożądana umiejętność.

Dziś zatem w rolach głównych wystąpią niesamowity amator Mario oraz, jakżeby inaczej, Alice. Alice wyciągnięta z waliz. Odkryjcie tajemnicę Wielkiego Dzbana wraz z bohaterami tej zacnej bizarrodysei Dawida Dyrcza. Hej!


„Walizkowa Alice, niesamowity amator Mario i tajemnica Wielkiego Dzbana” by Dawid Dyrcz


– 1 –

Alice leżała na łóżku, wyrzucając z siebie morze łez i zalewając tym samym mieszkającego nad nią sąsiada. Ostatnio często płakała, zbyt często, dosyć często, ale często. Łezka za łezką unosiła się w górę, osiadając na alabastrowym suficie. Kreowały oblicza odległych miejsc, znanych z wieczornych opowieści na dobranoc mamusi i tatusia. Twarzowe wymiary, które teraz uśmiechały się i wabiły urokiem, przemawiały do niej drzewnymi słojami, morskimi głębinami, górskimi dolinami. W końcu zlały się ze sobą, tworząc olbrzymi wir wodny, który wchłonął część sufitu. Przez tę łzawą topiel wpadł do niej siedzący na krześle, trzymający filiżankę z gorącą herbatą, sąsiad Paweł. Dobrze go znała z widzenia. Miał duże, oklapnięte uszy i skakał obunóż po kilka schodów na raz, przez co ten i ów brał go czasami za królika. Ostatecznie sprawę wyjaśnili dzielnicowy z weterynarzem, którzy po wylegitymowaniu, rewizji osobistej, a także wykonaniu testu na marchewkę jednogłośnie potwierdzili, że Paweł w sześćdziesięciu dziewięciu procentach jest człowiekiem.

– O, cześć, sąsiadko! Ach, więc leżysz sobie i zalewasz smutek łzami. Co powiesz na herbatkę na pocieszenie? – zapytał niespodziewany gość, wysuwając do niej rękę z nadgryzioną króliczymi zębami filiżanką.

– Nie, dziękuję. Dopiero druga w nocy, nie podpijam – odpowiedziała piskliwym głosem dobitnie świadczącym o jej dziewictwie. – Jestem na diecie.

– Bez obaw, no weź. Odchudzająca; cukier już wcześniej wyjadłem, od razu po zaparzeniu – kusił, sunąc językiem po krawędziach.

– Nawet nie wyobrażasz sobie, jak się cieszę z twojej wpadki. Potrzebuję odgórnej porady. – Spojrzała na niego błagalnym wzrokiem.

– W sumie to sama mnie ściągnęłaś. – Zmarszczył po króliczemu nos. – Powiedz zatem, o co chodzi?

– Zakochałam się. Myślałam, że z wzajemnością, ale… – otarła kolejne łezki, które tym razem zgarnęła do buzi i szybko połknęła, aby się nie odwodnić – chyba dał mi kosza.

– A to łajdak. Wręczył ci go osobiście, czy anonimowo zostawił pod drzwiami z życzliwym donosem na samego siebie? Pytam, bo jestem zatwardziałym, niezdecydowanym, kawalerem-prawiczkiem z ciągotkami biseksualnymi i nieszczególnie znam się na tych sprawach. Niemniej chętnie posłucham o twoim pierwszym razie, jeśli w ogóle go przeżyłaś, a jak nie, to pewnie któraś z koleżanek zwierzyła ci się kiedyś w sekretnym sekrecie, co? No powiedz, jak to się odbyło? Tylko ze szczegółami, abym zobrazował to sobie, gdy będę już leżał pod kołderką, z rękoma schowanymi w majtkach.

– Nic nie rozumiesz. Jako dziewica nie koleguję się z rozwiązłymi dziewkami. Zawstydzasz mnie. – Okręciła czarny loczek wokół palca. – Więc od początku. Usiądź wygodnie na spadniętym krześle, to będzie długa historia. Nie dalej jak parę dni temu, jak zwykle wieczorem, wyłączyłam w pokoju światło. I wyobraź sobie, że w domu naprzeciwko, ktoś wyłączył lampy równocześnie ze mną. Bardzo się zaciekawiłam, zaintrygowałam niesamowicie. Widzisz, bo ja często dzwonię do wróżek, czytam horoskopy, posiadam karty tarota i wierzę w przeznaczenie. Szybko pstryknęłam światło – on uczynił to samo. I tak kilkadziesiąt razy. Zestrajał się ze mną. Zaczęliśmy migać do siebie alfabetem Morse’a. Najpierw same sylaby. Jakaż frajda! Aż poczułam motyle w brzuchu. Nie pomyśl sobie, że jestem łatwą dziewczyną, ale dosyć prędko przeszliśmy do czytania poważniejszych książek. Ten słodziak znał nawet „Anię z Zielonego Wzgórza” i bajkę o śwince Pooyan.

– Dobrze, ale skąd założenie, że mówimy o mężczyźnie i że dał ci kosza? Miał motyw? – zainteresował się Paweł, który od czasu marchewkowego testu z podnieceniem zaczytywał się w kryminałach o twardych gliniarzach i detektywach-weterynarzach, a do tego marynarzach.

– Po cieniu; od razu mi się spodobał. Piękny, czarujący, falujący na ścianie, taki rozumiesz… szalenie męski i uroczy. Zakochałam się w nim od pierwszego spojrzenia. Poznałabym go wszędzie. Niestety, gdy zebrałam w sobie odwagę, aby zaproponować randkę, w jego mieszkaniu zgasły światła i do dzisiaj nic się nie zmieniło. Na bank zniechęciłam go eko-ledowymi żarówkami o ultrachłodnej barwie! On mnie już nie kocha… – Kolejne łezki skonsumowała równie skwapliwie jak poprzednie.

– Pojmuję, do czego zmierzasz, ja was dobrze znam. Wszystkie myślicie o jednym – trajkotał, pryskając wokół śliną. Starał się przy tym dojrzeć jak najwięcej przez prześwitującą białą koszulę, pod którą Alice nie nosiła biustonosza. Dwie rodzynkowe szpice wyraźnie zaznaczały szczyty. – Niestety, nie pomogę, jestem zbyt nieśmiały w tych sprawach. Może sąsiad z dołu nie śpi. Poproś go o rozdziewiczenie, dla mnie to za dużo. Spadam.

Pożegnał się, grzecznie zabierając ze sobą filiżankę oraz krzesło i wyszedł przez okno, spadając w górę wprost do swojego mieszkania. Po chwili Alice zauważyła, że zatkał ręcznikiem dziurę, a także usłyszała szuranie przesuwanego materaca. Nie umknął jej uwadze również mały otworek z widocznym różowo-czerwonym okiem i przez parę sekund (nie więcej niż dziewięć), odgłos jakby klaskania zakończony westchnieniem. Najwyraźniej sąsiad ostro jej kibicował. Czytaj resztę wpisu »

„Mordercze Kleszcze Ninja” by Dawid Dyrcz

In Opowiadania on 9 listopada, 2021 at 6:00 am

kleszcz

Jeżeli kiedykolwiek popadniecie w mizantropiczne klimaty, Paskudny Dwór poleca zgłębienie świata owadów. Co tam się wyprawia! Wtedy od razu docenicie, żeście z tych, no… ssaków. A jeśli o ssących owadach mowa, Dawid Dyrcz pokusił się o nadanie im człowieczych rozmiarów, inteligencji i obdarzenie ich wyszkoleniem w zakresie czynienia szkody na ciele i umyśle. Na domiar złego konszachtują z człowiekiem! Ale nie osądzajcie naszego kolegi zbyt surowo. Bowiem obok zagrożenia dostajemy i remedium; bohatera, który upewni się, że przetrwamy. Jako gatunek, bowiem podczas tej wojny ofiary zostaną poniesione; dzięki hebanowemu wojownikowi – po obu stronach. A jak tego dokona i w ogóle kim on jest? A tego już się dowiecie z poniższych bardzo niedobrych literek.


Mordercze Kleszcze Ninja

 

Przypłynęły do portu w Gdyni nad ranem, w kontenerach z seks lalkami i innymi erotycznymi zabawkami made in China. Jeszcze kogut nie zdążył zapiać trzy razy, gdy w porannej mgle wydostały się na zewnątrz, skrywając się w cieniu nadchodzącej jesieni.

Kleszcze Ninja: mordercy wykonujący zadania dokładnie i ze śmiertelnym skutkiem. Każdy z nich urodził się w Japonii, w okolicach Fukushimy, krótko po wybuchu reaktora elektrowni jądrowej. Ich napromieniowani rodzice pili krew równie wzbogaconych radioaktywnie ludzi, przejmując geny i umiejętności ofiar. W rezultacie wyewoluowały w kleszcze człowieczych rozmiarów. Porozumiewały się w tajemniczy sposób, kierując się sieciową, pajęczą logiką. Szybko opanowały znajdujący się nieopodal, ukryty wśród niedostępnych ciasnych skalnych przestrzeni, klasztor emerytowanych wojowników ninja. Zaatakowały od tyłu, wchodząc niedomkniętymi drzwiami ewakuacyjnymi. Starzy rezydenci nie mieli szans. Jak już kleszcze wbiły się w pomarszczoną skórę, wpuszczając znieczulający jad atomowej zagłady, nie dały się oderwać. Katany, shurikeny, naostrzone łańcuchy i inna wyszukana broń biała ledwo pozostawiała na nich ślad. Pancerna skorupa chroniła narządy. Kilku wojowników okrutnie wyssały za dnia, kilkunastu następnych powoli osuszały do późnej nocy. Depcząc stosy poległych, stały się mrocznymi demonami oświetlonymi pełnią księżyca. Wzbudziły tym samym respekt wśród tych, którzy przeżyli atak; udowodniły swoją wartość bojową oraz bezwzględność. Ocaleńcy kłaniali im się pokornie, ze strachem zmieszanym z uwielbieniem, a sam wielki mistrz Kuranosi Isika z przyjemnością adoptował je do klanu, nawiązując z nimi kontakt wzrokowego pojednania. Idealnie pasowały do jego misternego planu inwazji, który tworzył od dłuższej chwili, rozrysowując najdrobniejsze szczegóły na bambusowej macie do sushi.

***

Zaszyty transcendentalną nicią w niedostępnej kryjówce w Tatrach, Franek Drewno medytował na szczycie wyimaginowanej Szklanej Góry, gdy lewa powieka zaczęła mu drgać w stałych odstępach czasowych. Wiedział, co to oznacza. Wróg przekroczył granicę Polski. Zadziałały zabezpieczenia rzucone z lotni za młodu, gdy zwiedzał kraj wzdłuż i wszerz lotem Orła Białego. Ojczyzna znalazła się w niebezpieczeństwie, wzywając niemym krzykiem rozpaczy.

Drewno – hebanowy nauczyciel wielokulturowych sztuk walki – należał do mistrzów. Trenował od małego, a nawet wcześniej. Większość technik wyssał wraz z mlekiem matki oglądającej bez tłumaczenia azjatyckie kino akcji jeszcze w trakcie ciąży. Przyswoił sobie w ten sposób chińskie dialekty, jak i pozostałe języki z tamtego rejonu świata, w różnym stopniu zaawansowania. Pływając w wodach płodowych, wykonywał kopnięcia okrężne oraz unikalne salta wojenne. Dziewięć miesięcy to długi okres, który Franek – wtedy bez imienia – pracowicie wykorzystał.

Kiedy nadeszła chwila porodu, wyskoczył z macicy z bojowym okrzykiem Mohawków, gdyż mama oglądała również westerny. Uciął równo kantem dłoni pępowinę, czym nie zadziwił położnej, która wzięła ten wyczyn za halucynację powstałą w wyniku przepracowania. Bardziej zaskoczyła ją hebanowa skóra dziecka, ponieważ rodzice mieli skórę białą jak mąka. Wyszło wówczas na jaw, że w czwartym pokoleniu wstecz, dziadek od strony ojca posiadał podrobiony paszport masajski, ale oficjalnie nie wspominano o nim zbyt często, gdyż wiązał się z jednorazowym skokiem w bok praprababci na safari.

Franek dojrzewał szybciej niż inne dzieci. Zamiast bajek rodzice czytali mu dowcipy o Chucku Norrisie. Nie dał się jednak zwieść jak inni nieoświeceni ignoranci. Od samego początku wiedział, że to nie żarty, a ukryte filozoficzne wskazówki; drogowskazy do śmiercionośnych technik z amerykańskiej szkoły przetrwania. Rozumiał je dokładnie. Czytaj resztę wpisu »

„Złota Kinejra” by Dawid Dyrcz

In Opowiadania on 1 września, 2021 at 6:00 am

niedobreliterkitxtdzienkobietyNie wszystko złoto, co się świeci, mawiają mędrcy. Zgodnie z ludowym przysłowiem świecą się też, chociażby, psu jajca. Czy jednak słuchać literata czy też chłopa, wiadomo, że człowiek docenia piękno – zarówno w przedmiotach, jak i w przedstawicielach naszej rasy.

A co, jeśli bycie tym najnaj determinowałoby o życiu czy śmierci? Takie pytanie zadał w poniższym tekście znany już naszym czytelnikom Dawid Dyrcz. Zerknijcie w jego z lekka krzywe lustereczko i zadajcie sobie to pytanie: Kto jest najpiękniejszy w świecie?

W wielkiej grze o przetrwanie nie ma nagród za drugie miejsce.

Złota Kinejra

Przyjemna, rześka bryza rozwiewała długie, sięgające kostek, muskające pięty, proste włosy w kolorze indygo. Jeszcze tylko kilka septyrionów i szefowa Maa podejmie decyzję. Bardzo chciałam, aby to mnie wybrała. Sumiennie, z wielką dokładnością wykonywałam wszystkie polecenia, starając się najbardziej, jak tylko mogłam. Raklu również miał duże szanse. Ostatnio często wysyłała go do różnych prac, nawet tych najprostszych. Zazwyczaj do usypywania kopca z okruchów pozostałych po śniadaniu na środku jadalni. Najwyraźniej był faworyzowany. Co tu dużo mówić, ja również bardzo go lubiłam.

Reszta unikała wtedy jej wzroku, snując się smutno po kątach lub oddalając na obrzeża posiadłości. Godzili się z porażką. Mięczaki, nie tędy droga, zawsze trzeba walczyć, jak nie zębami, to chociaż myślami.

Żółte, gazowe słońce Akar przysłoniło niebieską Wekr, pokrywając wszystko odcieniami zieleni. Świat mienił się idyllą w rytmicznym pulsie natury. Uwielbiałam ten moment, uspokajał mnie, odprężał, a nawet pobudzał. W oddali klucz siedmioskrzydłych Kelotylionów leciał w sobie tylko znanym kierunku. Tak bardzo chciałabym być jednym z nich. Odlecieć ze stadem, gdzieś tam, daleko, zostawiając wszystkie problemy i niczym się nie martwić.

Machnęłam ręką do Raklu, zbierającego samarowe Muliony, ale nie odmachał. Chyba mnie nie zauważył. Przez chwilę zastanawiałam się, czy pobiec i pomóc, jednak odpuściłam. Szefowa mogłaby się przez to zdenerwować, a nikt przecież nie chciał jej złościć. Nie cierpiała, gdy nawiązywaliśmy rozmowy, a jeszcze bardziej, gdy pomagaliśmy sobie nawzajem. Mieliśmy tylko słuchać i wykonywać polecenia. Szybko, dokładnie, bez zbędnych pytań.

Podniósł beżowy patyk i nakreślił coś na wilgotnym piasku. Koła, trójkąty, kwadraty, nie znałam tego geometrycznego języka, nie miał mnie kto nauczyć. Fala zniszczyła twór, jednak on rysował dalej. Rozumiałam go, byłam taka sama. Zawsze, wbrew wszelkim przeciwnościom, nieustępliwie dążyłam do celu. Gruby, wysoki, o wesołej twarzy, Raklu był z tego samego transportu co ja, ale z innego gniazda. Sądząc po wadze dziedziczonej po rodzicach, któregoś z dolnych. Niewiele pamiętam z przeszłości. Jak przez mgłę wspominam płacz matki i gniewne oblicze, gdy oprychy Maa wyrywały mnie z jej objęć, a zaraz potem obciętą głowę, która potoczyła się po gałęziach zostawiając mokre, śmiertelne dzieło sztuki. Ojca nie znałam. To wszystko – mały fragment dzieciństwa – nic więcej. Czytaj resztę wpisu »

31-Majowa Mania: bocian w lodówce

In Akcje Literackie, Opowiadania on 31 Maj, 2021 at 6:00 am

31V

To już jest koniec, nie ma już nic… poza bocianem w lodówce, rzecz jasna. Bo Majowa Mania, jakżeby inaczej, nie mogłaby mieć innego zwieńczenia jak bocian w lodówce. Wskazywały na to wszystkie znaki w zamrażarce i na niebie. Jak to, nie zauważyliście?

Żegnamy się więc, świętując podwójnie. Najpierw Dawid Dyrcz uświetni swoim tekstem obchody Dnia Bociana Białego, a na sam finisz Kornel Mikołajczyk, sprawca całego tego zamieszania, opowie o tym, jak odpowiednio celebrować Dzień Pracownika Przemysłu Spożywczego.

I to by było na tyle.

Widzimy się jeszcze kiedyś w trakcie innej akcji, na inny miesiąc. Odwiedzajcie Niedobre Literki i uważnie wypatrujcie wieści!

 

„Mechpenis-1” by Dawid Dyrcz

Z zażenowaniem przyglądał się kawałkowi plastiku z wygrawerowaną podobizną Bociana Białego. Przypominał bardziej kaczkę lub krokodyla niż bociana. Obok leżał tak samo żenujący dyplom, wydrukowany przekłamującym kolory zamiennikiem tuszu na równie tanim, przeterminowanym papierze ryżowym. Że też dał się tak naciągnąć… Chociaż się za takiego nie uważał, był niesamowicie mądrym człowiekiem. Mądrym, ale i naiwnym, nieżyciowym. Zeszłotygodniowa rozmowa telefoniczna rozwalała mu umysł, nie potrafił się na niczym skupić, balansował na skraju całkowitego załamania.

– Dzień dobry, nazywam się Kasia Ziółkowska i chciałabym panu serdecznie pogratulować. Pańska firma została wybrana spośród wielu innych kandydatów i tym samym wygrał pan prestiżową statuetkę oraz tytuł Bociana Białego.

– Jest pani pewna? Ja nigdy nic nie wygrałem. To mnie wybrali? Kto? Kiedy?

– Wybrano pana w zorganizowanej telefonicznie kartkówce, zrobili to nasi klienci, znający wcześniej odpowiedzi na wszystkie pytania. Zazwyczaj zwycięzcy otrzymują 8 punktów, panu udało się tych punktów zdobyć aż 9.5 na 10. Gratuluję! Oczywiście sama statuetka i dyplom są zupełnie darmowe, jednak aby je odebrać, należy uiścić opłatę w wysokości 1500 dolarów. Są to koszty manipulacyjne związane z przetwarzaniem metadanych i próżniowym pakowaniem w różowy papier śniadaniowy. Proszę się nie martwić, płatne przy odbiorze, wystawimy fakturę. Chciałam jednocześnie zaznaczyć, że jest to wyjątkowe wyróżnienie i nie każdy na nie zasługuje.

Zadowolony, podał jej wtedy dane potrzebne do wysyłki. Statuetkę zamierzał postawić na biurku, przy którym codziennie pracował, a dyplom powiesić na ścianie za fotelem, tak aby goście go widzieli i podziwiali. A może na odwrót: dyplom na biurku, a statuetka na ścianie, tak aby bocian rzucał cień podczas pracowitych, upalnych nocy? Tak czy owak, miałby czym się pochwalić przed klientami i znajomymi…

Teraz, wspominając własną głupotę, wpienił się nie na żarty. Cisnął Bocianem Białym o ścianę. Ten odbił się od niej i wyleciał przez otwarte okno, lądując płynnie w jaskółczym gniazdku, pełnym zadziuplowanych przez złodzieja kosztowności. Taki wstyd, tak dać się oszukać, tak go naciągnęli. Szajs i tandeta. Podarł dyplom na drobne kawałki. Opadając, ułożyły się w wyprostowany środkowy palec kobiecej dłoni.

Rozwścieczony, usiadł do tableta graficznego z deską kreślarską. Włączył ulubiony kalkulator z powycieranymi cyframi, pamiętający jeszcze czasy studiów i wsłuchując się w przyjemny odgłos naciskanych klawiszy, przystąpił do pracy. Zaczął tworzyć i projektować, umysł przetwarzał w pamięci masę skomplikowanych obliczeń 2D i 3D, dających niezmiennie wynik 5D. Ostatecznie, zajmował się nowymi wynalazkami.

– Czekaj no, Ziółkowska, już ja ci dam Bociana Białego – wysyczał przez brązowe zęby. Geniuszy często trawi jakaś chorobliwa obsesja, on zaś uwielbiał wyjadać fusy z kawy. Czytaj resztę wpisu »

26-Majowa Mania: origamigeddon

In Akcje Literackie, Opowiadania on 26 Maj, 2021 at 6:00 am

26V

Każdy składał za dzieciaka samoloty z papieru. To świetna zabawa i sposób na zabicie czasu w trakcie nudnej lekcji (a umówmy się, które z nich nie są nudne, prawda?). Ale kiedy dorastamy, wszystkie zabawy i zabawki stają się czymś poważniejszym. Od plastikowych żołnierzyków przechodzimy do wojny, od planszówek do korporacyjnych rozgrywek, od zabawy w chowanego do fingowania własnej śmierci na disco-lodowisku i ukrywania się w południowej Słowenii, by choć trochę odpocząć od rodziny i…

Ups, wybaczcie, ten plan jest tajny.

A co z tymi papierowymi samolotami? Ano, i one można potraktować na poważnie. A przynajmniej na wpół, bo inaczej na Niedobrych Literkach nie da rady. Zrobił to dla nas Dawid Dyrcz specjalnie na dzisiejsze święto, czyli Dzień Samolotów z Papieru. Uważajcie, bo pewnego dnia i Was może dopaść ekologiczno-tnący nalot z powietrza.

„Jak statki na niebie” by Dawid Dyrcz

Wojenna eskadra papierowych samolotów mknęła ze świstem po błękitnym niebie. Ktoś inny rzekłby, że są piękne, takie białe, dostojne, brystolowe, bez żadnej skazy. Maciek jednak nie odczuwał ani krzty zauroczenia. Wskoczył w najbliższe krzaki z nadzieją, że go nie zauważyli. Nienawidził ich,. Zabili mu matkę i ojca, porwali narzeczoną Ksenegundę – Niemkę z pochodzenia, poznaną na castingu porno – jego zaś torturowali szeleszczącymi papierkami, przez co o mały włos nie wpadł w bezdenną depresję. Od czasów inwazji całkowicie zdominowali niebo. Mknęli po nim niedoścignionymi aeroplanami, siejąc strach i ulotki.

– Babciu, pomóż! – Przymknął oczy i przypomniał sobie o talizmanie w kształcie fallusa, który otrzymał w dniu narodzin. Nie skorzystał z niego wcześniej, bo zwyczajnie zapomniał. Potarł naszyjnik, który mocno poczerwieniał, trysnął magicznym nasieniem i Maciuś zniknął w białym, gęstym płynie. Miał dużo szczęścia, bo w tym samym momencie na krzak, w którym się ukrywał, spadła papierowa torba ekologiczno-tnąca, miażdżąc kopulujące, miłością ziejące, trzy zające, tworząc z nich niezły pasztet i niszcząc mnóstwo domków ślimaków-podglądarek, które ze ślinotokiem przyglądały się temu erotycznemu show.

Wiedźma Hagatha brała akurat kąpiel w balii napełnionej łzami niespełnionych kochanków, dokładnie szorując mocno owłosione pachy i jeszcze mocniej zarośniętą afrobroszkę, zwaną przez nią pieszczotliwie Boberkiem, gdy obok niej głośno plusnęło, rozlewając łezki na lewo i prawo. Jej rozwarta buzia, ukazująca jedynego podziurawionego zęba (resztę straciła od blowjoba robionego diabłu), świadczyła o pełnym zaskoczeniu. Jakże to tak, przecież chatka zabezpieczona została zaklęciami antywłamaniowymi kupionymi na Wiedźmy Polskie TV w promocyjnej cenie! Kto mógł, kto się odważył? Czytaj resztę wpisu »

24-Majowa Mania: ślimaczymy

In Akcje Literackie, Opowiadania on 24 Maj, 2021 at 6:00 am

24V

Nie od dziś wiadomo, że Francuzi są fe. Czysta ulica w Paryżu to ewenement, picie wina do śniadania to skrajna patologia, zaś Wieżę Eiffla zbudowano tak naprawdę z wygotowanych kości międzygwiezdnego bytu zwanego Brajanuszem Turboparchatym – zresztą dobrego kolegi Paskuda. Najgorsze jednak, co umyślili sobie rodacy Woltera, Zidane’a i Lassimonne’a (wynalazcy temperówki, rzecz jasna), to spożywanie żab i ślimaków.

My na Niedobrych Literkach winniczki kochamy, szanujemy i karmimy sałatą, ale te zboczone kosmiczne ślimaki to już zupełnie inna sprawa. O tym, jak sobie z nimi radzić, opowie dziś Dawid Dyrcz w tekście przygotowanym (z masełkiem, czosnkiem i ziołami) specjalnie na Dzień Ślimaka.

Życzymy smacznego…

 

„Ślimakiem przez Galaktykę” by Dawid Dyrcz

Dzisiaj na mojej patelni wylądowały ślimaki. Robiąc najrozmaitsze podejścia swoimi kosmodomkami, próbowały osiąść na tapczanie, jednakże, niezdolne znaleźć odpowiednio płaskiej powierzchni, ostatecznie wybrały patelnię.

Wyciągnąłem spod łóżka syntezator i zagrałem melodyjkę, którą pamiętałem z Bliskich Spotkań Trzeciego Stopnia. Chyba zafałszowałem, bo przybysze schowali czółka do środka. Sięgnąłem do majtek, wyskrobując na zachętę trochę kilkudniowego sera.

– My nie jadamy sera ani żadnych pierogów. Jesteśmy kosmicznymi ślimakami, przygłupie. Żywimy się kosmatymi myślami – odezwały się chórem w mojej głowie. – I zabierz ten dziwny komunikator, nie posiadamy uszu, jesteśmy głusi, a ukryliśmy się do kosmomuszelek w przyjaznym, zapraszającym geście. „Gość w dom, ślimak do kosmomuszelki”; to takie nasze stare przysłowie.

– Witajcie na Ziemi. – Ukłoniłem się.

– Daj spokój, nie jesteś pierwszym, którego odwiedzamy! – Normalnie chór anielski, aż po plecach przebiegły mi przyjemne ciarki.

– Czego ode mnie chcecie, gwiezdni przybysze? – Starałem się dobrać odpowiednią tonację myśli. Czytaj resztę wpisu »

21-Majowa Mania: krótkie parzenie

In Akcje Literackie, Opowiadania on 21 Maj, 2021 at 6:00 am

21V

Herbata to dziwna rzecz. Podobnie jak ludzie, może być biała, czarna, czerwona, żółta; każdy zna też na pewno kogoś, kto ma yerbę na macie, takiego, który często naciąga sobie ziółek czy też podobnego do herbaty oolong (jak np. w zdaniu „A skąd on się oolong?!”). W przeciwieństwie jednak do ludzi, herbacie sprzyja krótkie parzenie. I w tym właśnie szkopuł, że należy ją odpowiednio przyrządzić, by nie przedobrzyć. Minuta za długo i robi się gorzka, a do drzwi zaraz pukają bawarskie chochliki, by podstępnie dolać mleka. Na co to komu? – pytamy lojalnie.

Na szczęście z okazji Międzynarodowego Dnia Herbaty mamy dziś dla Was przepis na zaparzenie pysznej herbaty ze skrzypu, nadesłany przez Dawida Dyrcza. A zatem zawiasy w dłoń i skrzypcie do woli! Bo życie jest zwyczajnie za krótkie, żeby od czasu do czasu sobie nie zaparzyć.

„Skrzypowa herbata” by Dawid Dyrcz

Hanzō skrzypiał z niedowierzaniem drzwiami. Skrzyp, skrzyp, skrzyp, pełno skrzypów. Dokładnie tak, jak mówił mistrz Shintarō. Suche skrzypy sypały się, bezgłośnie opadając na podłogę. Wyciągnął małą miotełkę i zgarnął je do bawełnianej chusteczki z wykaligrafowanymi na czerwono, nieznanymi mu znakami. Złożył rogi materiału i dotykając łysym czołem czystej, świątynnej podłogi, ukłonem podziękował duchom. Oczy skoncentrowane na zadaniu nie wyrażały żadnych uczuć. Ktoś mógłby stwierdzić – spokojny jak odbicie księżyca w jeziorze. Chociaż nie dało się tego poznać, jednak wewnętrznie tafla jeziora pokryła się zmarszczkami wzburzenia. Kręgi zniekształcały księżycowe odbicie, a różnorakie myśli krążyły niczym kruki wzburzające trzepotem skrzydeł jeszcze większe fale. Wcześniej wątpił w siebie, czy mu się uda, a teraz, po wszystkim, bardzo się cieszył. Każdy samuraj to oszust nie okazujący zewnętrznie uczuć. „Bądź jak oszust” – powiedział kiedyś mistrz, tłumacząc mu taktykę księżycowego odbicia, a mistrza zawsze trzeba słuchać. Pogładził starannie uczesany, błyszczący, czarny kucyk.

Biegł szybkim, równym tempem, stawiając pewnie kroki w drewnianych geta. Nie pocił się, lata treningu robiły swoje, wystarczyło powoli, równomiernie oddychać, myśląc o niczym. Na tym polega zen, myśl nie myśląc. To niełatwa sztuka. Biegaliście kiedyś bezmyślnie w drewnianych sandałach?

– Mistrzu, mam. Świątynne, aromatyczne, prosto z drzwi.

Shintarō z ukłonem odebrał pakunek od Hanzō. Obaj oblali ręce źródlaną wodą z drewnianego czerpaka i przepłukali usta, oczyszczając ciało oraz symbolicznie – duszę. Usiedli na tatami. Mistrz bambusową łyżeczką z namaszczeniem wrzucił zawartość do czarki i zmieszał z zieloną herbatą. Zalał gorącą wodą, ceremonialnie, bez pośpiechu, dokładnie tak, jak należy. Wytrzepał wszystko przypominającym pędzel bambusowym chasen. Herbata była gotowa. Przyjemny aromat wypełnił umieszczony w ogrodzie kwitnących wiśni pawilon i całą okolicę. Rozchodził się, zachęcał, wodził za nos, przyciągał.

Yōkai Tanuki zjawił się niespodziewanie, dokładnie w momencie, gdy obaj zwątpili, czy przyjdzie. Stawiając małe łapki zakończone ostrymi pazurkami, rozglądał się po pawilonie podejrzliwie. Obwąchał herbatę. Zielona ze skrzypami, uwielbiał ją. Najbardziej właśnie tę ze skrzypiących świątynnych drzwi Aokigahary. Liznął jenocim języczkiem, czy nie jest za gorąca. Okazała się przepyszna, nie parzyła, idealna. Usiadł, ukazując wielkie, lekko owłosione jądra. Odznaczały się takimi rozmiarami, że aż dziwiło, iż taka drobna istotka jest w stanie je unieść, a tym bardziej biegać. Według legend jego jądra przynosiły szczęście w finansach i sprzyjający los. Wystarczyło dotknąć, dla większego szczęścia jeszcze pogłaskać lub pocałować. Podniósł czarkę, odchylając do tyłu szyję. Gdy jądra błyszczały w pełnym świetle księżyca, Hanzō śmignął ostrym wakizashi, który do tej pory starannie ukrywał, ucinając worek mosznowy przy samym ciele demona. Szybkie, chirurgiczne cięcie. Yōkai wydał z siebie pisk eunucha i skoczył w niezanym kierunku, zostawiając ociekającą krwią część ciała.

Ii, Hanzō. Będziemy teraz bardzo bogaci. – Z uśmiechem niegodnym samuraja, a tym bardziej mistrza, Shintarō pogładził jądra jenota.

Hai, mistrzu! – Uczeń ukłonił się, strzepując krew z wakizashi.

Dotąd zawsze przegrywali, nareszcie zaczną wygrywać w grach hazardowych. Fart nigdy ich nie opuści. Już mniej ceremonialnie usiedli napić się zielonej herbaty. Takiej bez skrzypów, bo kto poza demonami pija skrzypiącą herbatę?