polskie centrum bizarro

„Sygnał dla serca” by Ian Giedrojć

In Opowiadania on 14 lutego, 2024 at 6:00 am

niedobreliterkitxtwalentynkiDrodzy Bizarrofikcjoniści!

Dziś Paskud wali w tynki, w sensie obchodzi walentynki. Wypada zatem zadowolić Jednookiego i uhonorować ten wyjątkowy czas opowieścią o miłości. Czyż istnieje coś piękniejszego niż hołd serca względem przedmiotu umiłowania? Każda potwora znajdzie swego amatora; na Paskudnym Dworze wiemy o tym najlepiej. Miłość jest ślepa, a ta w wykonaniu bizarro udowadnia, że kochać można wszystkich… i wszystko. Ian Giedrojć w Sygnale dla serca ściśnie Was za nie i wydusi łzy wzruszenia z oczu, gdziekolwiek je macie. W tym dniu miłosnego zaślepienia nie szczędźmy się w okazywaniu uczuć wszystkim… czy wszystkiemu, co bliskie naszym pik-pik-pik-pikawkom.



Sygnał dla serca

Tik-tik-tik-tik-tik-tik. Szybkie, nerwowe. Potem przerwa i znowu tik-tik-tik… Słyszałem ten dźwięk, od kiedy wprowadziłem się do nowego mieszkania. Zawsze, gdy kładłem się spać, wołał gdzieś tam daleko. Słuchałem z musu, bo oprócz ciemności i dotyku materaca podpierającego moją mięsną powłokę, towarzyszył mi tylko on.

Najpierw irytował, ale nie był na tyle głośny, by przeszkadzać usnąć. Musiałem zmienić nastawienie.

Postanowiłem więc dostrzec piękno w mechanicznym tykaniu. Oczywiście wiedziałem, skąd pochodzi. W pobliżu była mała pętla tramwajowa i przecinające ją przejście dla pieszych. Jedyne takie w okolicy. Zainstalowano tam światła, a sprzężony z nimi dźwięk o każdej porze dnia i nocy mówił osobom niewidomym, czy jest dla nich bezpieczne. Nieograniczony niczym prócz odległości, bez problemu docierał na moje pierwsze piętro w bloku, informując o statusie przejścia.

Kiedyś myśl o poświęceniu sygnalizatora nawet mnie wzruszyła. Bezpiecznie było tam właściwie zawsze. Tramwaje jeździły rzadko i przez to, że okolica należała do spokojnych, każdy słyszał je z daleka. A on, stroskany, sygnalizował i sygnalizował.

Pewnej nocy dźwięk wydał mi się dużo subtelniejszym, wręcz matczynym ćwierkaniem. Nadchodziła zima, wieczorami doskwierało zimno, ale i tak zwlokłem się z łóżka, żeby otworzyć okno. I słyszeć lepiej.

Następnego dnia poszedłem go zobaczyć i dostrzegłem, że wolę mówić sygnalizacja; nie sygnalizator. O ile wyrastająca z betonu żółta rura jeszcze mogła wyglądać męsko, to czarne krągłości, w których umieszczono światła, dawały już wrażenie obcowania z postacią kobiecą. Moje nocne skojarzenie z matczynym ćwierkaniem nie było więc bezpodstawne.

Nie uszło też mojej uwadze, że do rury sygnalizacji przytulał się śmietnik. Nienachalnie, jak młodszy brat zajmujący się swoimi sprawami.

Stałem więc tak i ciut może bezczelnie gapiłem się wprost na sygnalizację. Pętla pozostawała pusta, a światło, nie wiedzieć czemu, cały czas czerwone. Zacięło się? Miałem już odejść, gdy dokładnie w sekundzie, kiedy odwróciłem wzrok od plastikowych krągłości, rozbłysło zielone. Sygnalizacja zaczęła ćwierkać. Głośno i entuzjastycznie, jakby wabiąc mnie do siebie. Zielona sylwetka idącego człowieka nie pozostawiała wątpliwości. To musiałem być ja.

Spłoszyłem się. Miałem ochotę podejść, wygrało jednak wewnętrzne napięcie, które kazało mi udawać, że nic mnie to nie obchodzi. Zrejterowałem.

Przez następne dni nie odważyłem się pójść na pętle. Dźwięk sygnalizacji wydawał się teraz słodki, wabiący. Czekałem na niego. A potem opierałem się. Coraz słabiej.

Kiedy spadły pierwsze śniegi, ton wezwania zmienił się na desperacki. Wołanie pełne tęsknoty, niepokoju. Gdy tylko zapadałem w sen, widziałem zieloną sylwetkę idącego. To przecież mogłem być ja. To miałem być ja. Sylwetka kuliła się, zwijała, świdrowana bólem, a w końcu umierała wraz ze słabnącym, migoczącym światłem.

Ten sen prześladował mnie przez kilka dni, aż wreszcie ogromnym wysiłkiem obudziłem się, zlany potem, ubiegając jego koszmarny finał. Za oknem ciemne niebo walczyło z białymi zaspami na ziemi. Wśród nich przemykał jeden dźwięk – smutne, mechaniczne ćwierkanie. Czy tym razem było słabsze, mniej donośnie? Może tylko mi się wydawało.

Gdy dźwięk zamarł, zerwałem się z łóżka. Ani czapki, ani szalika, pędziłem do sygnalizacji jedynie w rozchełstanym szlafroku, z każdym świszczącym oddechem tracąc ciepło. Gnał mnie wewnętrzny żar, czerwony jak światło sygnalizacji, gdy nie chce, byś…

Ale nie zastałem czerwonego światła. Ani zielonego. Na szczycie słupa, w czarnych krągłościach, za których widokiem tak tęskniłem, nie jarzyła się nawet iskierka. Momentalnie moje wnętrze zalała smolista rozpacz. Spóźniłem się.

Podchodziłem powoli, w ciszy przerywanej tylko skrzypieniem śniegu pod laczkami i moimi próbami złapania oddechu. Wreszcie stanąłem. Patrzyłem w milczeniu. Głowa pulsowała, czułem, że tracę siły. I wtedy przypomniałem sobie tamten pierwszy dzień, pierwsze zauroczenie. Wtedy też nic się nie działo, dopóki…

Odwróciłem głowę z udawanym brakiem zainteresowania. Mijały sekundy, energia parowała ze mnie w stronę prawdziwie obojętnego kosmosu. Nie mogłem już jej odzyskać, tak jak nie mogłem odzyskać siebie sprzed tych zaledwie paru tygodni, gdy słuchałem nawoływań sygnalizacji z obojętnością.

To nie miało sensu. Głucho, cicho, martwo. Tak, bez wątpienia spóźniłem się. Odwracałem się już na pięcie, gdy… Sygnalizacja zakwiliła. A więc jednak! Dźwięk ćwierkania rozciął ciszę najbliższej okolicy, na mnie zaś zstąpiła błogość. Przebiegłem kilka dzielących nas metrów, zostawiając za sobą laczki. Za nimi pofrunął szlafrok, ostatnia bariera dzieląca moje ciało od wszechświata. Odbiłem się od śmietnika, skacząc prosto na słup. Objąłem ramionami upragniony kształt tak silnie, jak tylko mogłem. Nogi zaplotłem wokół rury, przytulając każdy skrawek mojej intymności do metalu. Momentalnie poczułem, że zespalam się z sygnalizacją. Przywarłem ustami do jaśniejącej, zielonej postaci. Tak piekielnie zimnej, przynoszącej błogość i znieczulenie. Z tak bliska atak ćwierkania ogłuszał mnie, przeszywał, świdrował umysł, wprowadzając w trans. Nie istniało nic więcej, tylko szybkie tik-tik-tik-tik-tik-tik pobudzonego serca mechanicznej istoty.

Aż nagle przestało. Sygnalizacja zamilkła. Znowu mogłem skupić myśli. Chciałem oderwać głowę, zobaczyć, co się stało, lecz moje usta zostały w tym samym miejscu. Nie mogłem ich oderwać. Nie mogłem już oderwać niczego. Każda część ciała, która miała kontakt z sygnalizacją, przywarła na stałe. Ale czy nie tego właśnie pragnąłem? Pomyślałem o legendarnych syrenach, które śpiewem wabiły marynarzy, ku ich zgubie w odmętach oceanu. Nie… nie mogłem w to uwierzyć. Z tym podejrzeniem jednak pozostałem. Przemyśleć tego w domu już nie było jak.

 

Dodaj komentarz