Alicja trafiała przez czas trwania Miesiąca Opowieści Alicyjnych w wiele miejsc. Nasi autorzy wysyłali ją do nieskończonych domostw, do grobu, na wyprawy, polowania i zbiory grzybów. Ale nigdy jeszcze nie odbyła tak długiej i zajmującej podróży jak w Krainie Czartów u Marcina Zwolenia.
Wskoczcie zatem w głąb Gównego Wyjścia i zapoznajcie się z chomikiem Racuchem, żukiem Żeliborem i innymi fantastycznymi postaciami, które towarzyszą Alicji w wojaży jej życia. Czy uda się jej powrócić do rodziców i wymierzyć zemstę?
„Alicja w Krainie Czartów” by Marcin Zwoleń
…
PRLG
– Alicjo! Alicjo! Chodź tu natychmiast! – Tubalny głos wzruszył powietrzem, po czym ciężko opadł na podwórko niczym postatomowy popiół. – Dokąd ona znów polazła?!
– Córeczko, pokaż się! Zaraz wyjeżdżamy! – Zgrzytliwy jak taniec gwoździa na szkle sopran dołączył po chwili. – Przestań się chować i przyjdź pożegnać się z babcią!
– Jeśli za moment nie wyruszymy, spóźnimy się na samolot – pieklił się mężczyzna. – No, gdzież ona jest? Alicja!!!
Cisza. Jedyną odpowiedzią był dolatujący z dachu stodoły, podobny do śmiechu, bociani klekot.
– Co za cholerne dziewuszysko! – Ojcowska cierpliwość kurczyła się w zatrważającym tempie. – Alicjo! A niech cię czarci porwą! Nie zdążymy przez ciebie!
1. PORWANIE NA ŚNIADANIE
Duże niebieskie oczy dziesięciolatki rozszerzone przerażeniem, zza którego wyglądała ciekawość, rejestrowały osobliwy widok. Zdezorientowana Alicja nie bardzo wiedziała, jak to się stało, że nagle znalazła się na ukwieconej łące, pełnej kolorowych motyli, puszek po gazowanych napojach i obgryzionych kości. Jeszcze niedawno, schowana w stogu siana, zaśmiewała się do łez, podglądając przez szparę w ścianie stodoły oszalałych z bezradności rodziców.
Tymczasem stała na polanie pod rozłożystym dębem i nie mogła nawet drgnąć. A to za sprawą mocnego sznurka do snopowiązałki, który ciasno spajał jej ciało z pniem, wciskając między łopatki chropowatą korę. Do tego okropnie mrowiło ją w nogach; głównie dlatego, że tkwiła po kolana w mrowisku. Już otwierała usta, żeby zaprotestować wobec zaistniałego stanu rzeczy, gdy zza pleców rozległ się brzdęk sztućców i skrzekliwy głos:
– Znów to samo – utyskiwał. – Czy ci kretyni myślą, że naprawdę nie mamy nic innego do roboty, jak tylko porywać niesforne bachory? I to w porze posiłku.
– Nie narzekaj, Pyszczku – włączył się baryton. – Zawsze są z tego jakieś korzyści.
– Też mi korzyści, zapomnij o okupie. Zazwyczaj nikt nie chce płacić za te małe potwory.
Alicja nadstawiła uszu. Głosy brzmiały jakby znajomo.
– Cóż, Pyszczku, jeśli nie będzie okupu, to zawsze możemy…
Zdanie urwało się niespodziewanie jak sznur pod ciężarem wisielca. Rozdzierający wrzask wypełnił powietrze.
– Mamo?! Tato?! Co tu się dzieje?! Dlaczego mnie związaliście?! – Alicja rozpoczęła bezradną szamotaninę pod dębową koroną. – Rozwiążcie mnie natychmiast!
Właściciel barytonu westchnął ciężko.
– Ocknęła się. Sprawdzę, co u niej.
– Załóż kominiarkę i na wszelki wypadek zabierz kastet. Może być niebezpieczna. Pamiętasz tego ostatniego gówniarza? Ostro kąsał.
– Racja, Pyszczku. Dla pewności wezmę też paralizator.
Alicja, nie mogąc się doczekać, wściekle tupała nogami, wyjąc przy tym nieprzerwanie, jak gdyby ktoś cofnął jej roczny abonament na słodycze. Kiedy zamaskowana postać w końcu przed nią stanęła, zamilkła na moment, by po chwili na nowo dać upust złości.
– No nareszcie! Co wam odbiło, żeby mnie wiązać?! Nienormalni! Powinniście się leczyć! – Wartki potok słów nie miał końca. – I czemu, kura nać, ukrywasz twarz pod kominiarką, tato?!
– Nie jestem twoim tatą. – Zaskakująca odpowiedź zamurowała Alicję.
– No to kim? – zapytała niepewnie.
Kominiarka podjechała do góry i w tym samym momencie zgasło światło.
– Zemdlała – oznajmił baryton.
Czytaj resztę wpisu »