No i kończymy!
Dziękujemy serdecznie za udział w naszym Miesiącu Opowieści Alicyjnych wszystkim autorom, redaktorom i – przede wszystkim – czytelnikom!
Teraz czeka nas kolejne wyzwanie: składanie pierwszego numeru naszego paskudZina, gdzie znajdziecie wszystkie swoje ulubione opowiadania okraszone ilustracjami i ciekawostkami: do zabrania ze sobą mobilnie.
A na deser: dystopijna Alicyjna „Seksmisja” w wydaniu bizarro, czyli tekst od koordynatora akcji, Kornela Mikołajczyka. Przekonajcie się, co kryje się po drugiej stronie Alutki Pinddel.
„Po drugiej stronie Alutki Pinddel” by Kornel Mikołajczyk
Na początek Rybolokaj wyciągnął spod pachy wielki list, prawie tak duży jak on sam, i wręczył go koledze, oświadczając uroczyście:
– Do Księżnej.
I
Człon-fon
Pod stolikiem w samcbudzie rozdzwonił się telefon. Siedzący naprzeciwko szofer opluł się piwskiem po sumiastych wąsach i stanął na baczność w swej czarnej liberii, mimo że w lokalu nie było żadnej K – ot, tylko smutni M zapijający upokorzenia dnia w obskurnej, zagrzybionej piwnicy. Szamocząc się z ekspresem tak niezdarnie, jakby operował nie tyle palcami, ile płetwami, facet rozsunął rozporek. Z rozbrzęczanego łona wydobył słuchawkę z bakelitu i czym prędzej przyłożył ją do ucha, rozciągając kabel.
– Halo, Księżno? Tak, tu Bing. Oczywiście, milady, zakupy. Naturalnie. Pamiętam: piąta rano, targ, świeże trufle. Najświeższe. Nie zawiodę. T-t-ta-tak, rozumiem, co mnie czeka w przeciwnym wypadku, mhm… I cztery homary. Będę na czas. Służę.
Wolno odwiesił słuchawkę na widełki wystające spod rozpiętych spodni. Dopiero wtedy – gdy uciął sygnał łączący go z pracodawczynią – rozluźnił się na tyle, by opaść na krzesło niby śnięta flądra, upocony i znerwicowany. Szloch wstrząsnął wątłymi ramionami.
Pogładziłem się po kroczu, które podniosło się na wspomnienie o owocach morza.
Jeszcze nie – pomyślałem łagodnie w jego kierunku. – Śpij. Poznasz, gdy wybije godzina naszej zemsty…
– Nie, tak się dłużej nie da! – zasmarczał Bing, dramatycznym gestem ściągając czapkę. – Nie wyrabiam, chłopie, nie wyrabiam… Za oknem brzęknie tramwaj, sąsiadowi piknie piekarnik, a ja zrywam się i odbieram. W środku pieprzonej nocy! „Halo, Księżno? Słucham, milady?”. I czekam jak głupek, aż się odezwie, aż zruga człowieka za to, że zmrużył oko, gdy potrzebowała go na gwałt. Ale czy pozwoli mi zamieszkać w posiadłości, choćby w namiocie na trawniku, żebym miał do niej bliżej z limuzyną? Gdzie tam! Nie jestem tego godzien ze swoim brudnym chromosomem Y, co nie? I nigdy nie będę.
Pociągnął długi łyk siuśków, które nazywano tutaj lagerem. Gdy odessał się od kufla, westchnął głęboko i wpatrzył w rysę na poplamionym blacie.
– Dlatego błagam cię, człowieku. Kimkolwiek jesteś, skądkolwiek się dowiedziałeś, że dla niej pracuję, zostaw mnie w spokoju. Dziękuję za piwko, doceniam, ale wybacz, nie pomogę ci. Nie potrafię nawet pomóc samemu sobie. Ja… ja za bardzo się jej boję.
Przekrzywiłem głowę, przyglądając mu się uważnie. Sposób, w jaki odwracał wzrok i kulił ramiona, w jaki krzywił się na wspomnienie o Księżnej i jąkał, gdy wspomniała o karze, opowiadał historię nie strachu, a wstydu. Znałem ten widok aż nazbyt dobrze. Wystarczyło rozejrzeć się po samcbudzie, by dostrzec tę samą historię przekserowaną na dziesiątkach zmarnowanych obliczy.
– Często to robi? – zapytałem wprost.
Przełknął ślinę i poprawił się na siedzisku. Telefon z tarczą zamiast przyrodzenia bądź co bądź nie przysparza wygód.
– To… taki jej rytuał przy zatrudnieniu. Mówi, że każdą nową zabawkę trzeba przetestować, że jej… jeżyk – wypluł to słowo z jadem – zwęszył już niejeden bubel. Nie odmówisz jej ani się nie obronisz. – Zwiesił smętnie łepetynę. – Nie, jeśli zależy ci na porządnej pracy.
Posłałem mu krzepiący uśmiech.
– Cóż, będę na siebie uważał. Kiedy już dasz mi rekomendację.
Wyjąłem zza pazuchy list polecający i rozłożyłem go przed nim. Postukałem w miejsce, gdzie brakowało najważniejszego. Podpisu kogoś zaufanego.
Bing zamrugał jasnymi, wyłupiastymi oczkami. Zajęło mu chwilę, nim zrozumiał, co do niego powiedziałem.
– Czyś ty, chłopie, kompletnie zmarcowiał? – syknął, wychylając się ponad lichym blatem. – Masz pojęcie, kim jest Księżna? Stracisz łeb, gdy tylko się dowie, że coś kombinujesz. Obaj stracimy!
– Nie, mój przyjacielu. Stracimy co najwyżej kajdany. – Splotłem przed sobą palce. – Dwanaście lat temu Pinddel Biolabs wypuściło na świat ten przeklęty Womanderland. Dwanaście lat temu płeć piękna, K, upodliła nas, skundliła i wcisnęła sobie pod obcas. Ten cholerny wirus kompletnie uprzedmiotowił M, transmogryfikował nasze członki, „narzędzia opresji”, w służbofony takie jak twój, węże ogrodowe, kocie pyszczki, bukiety gadających stokrotek… cokolwiek wynurzyło się akurat z zupy Chaosu. Wszystko zaś przez Alutkę Pinddel. Rzekomą królową bioinżynierii, której, co zastanawiające, nikt nie oglądał na oczy. To znaczy: nikt poza twoją szefową…
Przeciągnąłem palcem po kondensacji na jego kuflu i zebrawszy wilgoć, wyrysowałem wokół kartki kilka spiral, gwiazdek, żmirłaczy pożerających własne ogony. Zaklęcia słane do wszechświata, by wspomóc mnie w misji.
– Nie zastanawiałeś się, czemu „Malutka” mianowała Księżną swoją zarządczynią? – ciągnąłem, łapiąc wreszcie jego rozbiegany wzrok. – Czemu sama nie przebywa na świeczniku i nie spija śmietanki? One coś ukrywają. Na temat tego, skąd wziął się wirus. Potrzebuję dostępu do Pinddel Biolabs, aby wywlec te tajemnice na światło dzienne.
Jego postawa wyraźnie się rozluźniła.
– Och, jesteś zatem… jak to się nazywa… dziennikarzem śledczym? – zapytał ożywiony.
– Kimś w tym rodzaju – odparłem.
Członek aż skręcił mi się na to kłamstwo, rechocząc z głębi gardzieli. Zdzieliłem go w dziób pod stołem. Im mniej osób znało mój plan, tym lepiej. Czytaj resztę wpisu »