Drodzy Bizarrofikcjoniści!
♪♪♪ Dzień za dniem błądzi, dziEeEeEń za dniem rodzi się… ♪♪♪ ekhem! Czyżby nadeszła pora na ten dzień? Na kolejny „Dzień, w którym…” Aleksandry Knap? Zapewne żeście się nie spodziewali jak hiszpańskiej inkwizycji! Tym razem o snach, mięsiwie oraz muzyce. Jaki mają wspólny mianownik? Cóż, nie nam ferować wyroki. Nam służyć na Paskudnym Dworze Bizarrofikcjonistom oraz samemu Jednookiemu, a ten wielce się rozsmakował w tych tekścikach, albowiem czasami nie wie, o co „Dniom, w których” chodzi, a czasami dzięki nim dochodzi do wniosku, że pojął naturę rzeczy, doznawszy oświecenia. Przez bizarro ku otwarciu trzeciego oka. (Paskudzie, nie bij! Aaaaa!)
Gdybyście chcieli wykształcić trzecie oko, coby je potem oddać w ofierze Jednookiemu, poprzednie „Dni, w których…” <- przeczytacie tutaj.
Dzień, w którym Mary krwawi, salceson dokonuje ekscesów, a senne mary
poddają się sekscesom
Budzi mnie plaster salcesonu lądujący na mojej twarzy. Zrzucam go zdezorientowana po gwałtownym i jakże niepożądanym powrocie do rzeczywistości. Mary wydają się równie zaskoczone, gdyż zamiast pozostać we śnie, wydostają się na jawę.
Dźwigam się, ogarniając wzrokiem mieszkanie. Próbuję dopasować znajdujące się w nim elementy do wczorajszych wieczornych wydarzeń. Nad łóżkiem dostrzegam ostrza wbite w plakat Backstreet Boys. Gdy przekrzywiam głowę w prawo, noże przypominają kształtem serce, lecz wystarczy, że obrócę szyję nieco w lewo i zmrużę oczy – a układają się w czterdziestą ósmą pozycję z Kamasutry.
Puste butelki z naklejoną trupią czaszką walają się na środku salonokuchni wśród wypalonej na panelach sentencji.
– Oby nie fejsbukowe złote myśli o przyjaźni i zaufaniu – charczę, przewracając się na bok i zwalając na podłogę. Podczołguję się do czarnych liter obsypanych popiołem i skropionych gęstą, lepką substancją.
– Uf, to tylko cytat z Biblii.
Na patelni skwierczą popiersia jednorożców, kawałki pokrytego startym serem i brokatem pluszu leżą na talerzu. Nad blatem rozpościera się tęcza. Pastelowe barwy zlewają się ze sobą, tworząc lśniący łuk.
Spomiędzy zapraszająco uchylonych drzwi do łazienki wydobywa się pojękiwanie przeplatane nuceniem. Znana piosenka – poznaję ostrą nutę i zadziorne brzmienie. Z całą pewnością rockowa, ale nie mogę skojarzyć tytułu. Smells Like Teen Spirit? Another One Bite The Dust? Knocking On Heaven’s Door?
Z odmętów pamięci wyskakuje mi nagle Coco Jambo i uparcie nie chce odejść.
Rozglądam się za sennymi marami, ale nigdzie ich nie dostrzegam. Zerkam przez dziurkę od klucza i odnajduję zguby. Mary w żadnym razie nie wyglądają na senne – wręcz przeciwnie – harcują rozochocone, przybierając skomplikowane pozycje niczym te uformowane przez noże na plakacie boysbandu i wcale nie myślę o kształcie serca.
Okazuje się, że najgorsze dopiero przede mną. Kuśtykam do regału z kryminałami. Na półkach totalny chaos: książki poukładane na chybił trafił, bez żadnego klucza. Ani alfabetycznie, ani wielkością czy rokiem wydania. Anarchia! Znów spoglądam na wypalony na podłodze napis: I ujrzałem Bestię wychodzącą z morza, mającą dziesięć rogów i siedem głów, a na rogach jej dziesięć diademów, a na jej głowach imiona bluźniercze.
Kolejny plaster salcesonu odlepia się od sufitu. Wilgotne plaśnięcie oraz trzask pękającego denka sprawiają, że zaczynam łączyć fakty.
– Cześć, Mary. – Podrób wołowy strzepuje kawałki szkła i wdrapuje się na szafkę. Podnosi widelec, po czym wbija go w parujący róg jednorożca. Dmucha, zapewne, żeby obniżyć temperaturę posiłku i się nie poparzyć. – Gryza?
– Nie, dziękuję – bąkam, wlokąc się w stronę łóżka. Potrzebuję solidnej dawki snu, inaczej rozsadzi mi czaszkę. – Czy co sobotę musisz tak imprezować? Odpuść w końcu! – jęczę, przypominając sobie nocne ekscesy salcesonu.
– Mary, nie zrzucaj wszystkiego na moje mięsne barki. – Wymachuje widelcem. – Akurat rzucanie nożami to twój pomysł.
Próbuję położyć się na brzuchu, jednak coś mnie blokuje. Przykładam dłoń w okolice żeber.
– No nie – biadolę, zaciskając palce na twardym trzonku. Dopiero wtedy dostrzegam czerwone plamy na prześcieradle. – Salces, to twoja sprawka?
Podchodzę do stojącego w rogu lustra. Ostrze tkwi dokładnie między czwartą a jedenastą kością. Upaćkana koszulka lepi się do skóry. Gęsty płyn spływa po udach, by ostatecznie wsiąknąć w łączenia paneli.
Salces staje za moimi plecami, brokat błyszczy na ozorkowej brodzie, między zębami tkwi różowy plusz.
– Mary krwawi, Mary krwawi, Mary krwawi! – powtarza triumfalnie niskim, gardłowym głosem. Litery wypalone na podłodze iskrzą, w odbiciu pojawia się dziewczęca blada postać. – To zapewne Ceson nie wycelował. – Wskazuje na zezowaty plaster przyklejony do lampy, tym razem przybierając bardziej piskliwy ton.
Zastanawiam się nad wezwaniem karetki, ale ostatecznie senność wygrywa. Wracam do łóżka, wybierając bezpieczną pozycję na wznak. Mary z wypiekami na policzkach opuszczają łazienkę i kładą się koło mnie. Bitują jakiś popularny kawałek – rozpoznaję agresywną linię melodyjną i ekspresywne rymy. Mocny rap. Tyle że nie mogę przypomnieć sobie tytułu: Scyzoryk? God’s Plan? The Real Slim Shady?
A może Coco Jambo?