polskie centrum bizarro

„Koniec marzeń” by Artur Kuchta

In Opowiadania on 14 kwietnia, 2013 at 6:00 am

niedobreliterkitxtProgramy typu reality show to ciekawe zjawisko. Z jednej strony ludzie, którzy wcinając tony chipsów okupują kanapy i wlepiają wzrok w ekrany telewizorów posądzani są o miałkość umysłową, z drugiej jednak tego typu rozrywka fascynuje każdego. Z tym, że nie każdy się do tej fascynacji przyzna.

Prawda jest taka, że uwielbiamy patrzeć, jak inni dla pieniędzy robią z siebie błaznów. Nawet, kiedy stojąc na klatce, do spółki z kumplami wyśmiewamy jawny prymitywizm takich rozrywek, nadal analizujemy w myślach, komu powinie się noga i odpadnie, a kto przejdzie do kolejnego etapu.

W swoim najnowszym dziele Artur Kuchta porusza temat porażki, czyli tego, co wbrew obiegowym opiniom cieszy nas, jako widzów, najbardziej. Bo chyba nie powiecie, że bardziej bawił was widok skaczącego z radości zwycięzcy, niż wyjącego z rozpaczy, demolującego co popadnie wygnańca z chatki Wielkiego Brata?

h

Koniec marzeń

h

 

 

Właśnie spełniało się marzenie mojego życia. Dostałem się do programu. Najpierw udało mi się przejść mordercze postępowanie kwalifikacyjne, a potem wyeliminować kolejno ośmiu przeciwników. Teraz czekał na mnie już tylko finał. Tylko ja i pozostała w programie trójka finalistów.

Nasza czwórka, najlepiej wyposażona kuchnia w kraju oraz kilkanaście milionów widzów przed telewizorami. Będzie się działo!

Nie powiem, że było łatwo, bo skłamałbym. Kiedy już zdecydowałem się zgłosić do eliminacji, czekała mnie jeszcze długa droga. Droga przez mękę. Ale najtrudniejszy był ten pierwszy krok. Tu bardzo pomogła mi rodzina i przyjaciele. To Martha sprawiła, że w końcu zdecydowałem się wysłać zgłoszenie do programu. Zrobiłem to, gdyż gotowanie od zawsze było moją największą pasją. Największą namiętnością. Dlatego postanowiłem spróbować swoich sił w tym reality show.

Trafiłem więc oto do finału. Ale nic nie szło dobrze. Moja potrawa nie udała się. Czas upłynął, a ja mogłem jedynie czekać na podejście jurorów i ocenę mojego dania.

– Twój truposz jest rozgotowany. Zobacz, mięso aż rozpłynęło się po całym talerzu! Ocena była miażdżąca. Postanowiłem się więc bronić.

– To nie moja wina! Takiego dostałem. Był pewnie stary. Inni uczestnicy mieli do dyspozycji świeższe zwłoki. To nie fair!

– Nie tłumacz się. Prawdziwy Monster – Szef, musi umieć przyrządzić dobre danie z każdych dostępnych akurat składników. Przykro mi, ale musisz opuścić program. No dalej, oddaj fartuch! – Francuz prawie wyrwał mi go z rąk.

Tak skończyły się moje marzenia.

h
  1. „Hell’s kitchen ” nabiera nowego znaczenia. 🙂

Dodaj komentarz