polskie centrum bizarro

„Mistrzowie marketingu” by Monika Kasprowiak

In Opowiadania on 11 września, 2017 at 6:00 am

Ciężkie jest życie akwizytora. Te wieczne spacery od domu do domu, dobijanie się do zamkniętych drzwi, całowanie klamek. Nienawistne spojrzenia ślące błyskawice zza ledwie co drgających zasłonek. Ale i klient, który nieopatrznie otworzy drzwi obchodowemu sprzedawcy, nie ma łatwo. Wysłuchiwanie oferty trwa często całe popołudnie. Potem kredyt na głowie, pustka w portfelu i ból dupy, kiedy okazuje się, że ten sam sprzęt kosztował na targu pod blokiem pięć razy mniej.

Ale tak to już bywa, życie jest okrutne jak przekwit i okres razem wzięte. Zresztą, przekonajcie się o tym sami, czytając najnowszy tekst Moniki Kasprowiak. A może się na coś skusicie?

h

Mistrzowie marketingu

h

Leokadia Z. wcale, ale to wcale nie zamierzała zrezygnować. W bagażniku skutera miała jeszcze siedem pudełek z pizzą i była zdeterminowana dostarczyć je wszystkie. Trzydzieści lat pracy na stanowisku stomatologicznej asystentki skutecznie uodporniło ją na protesty klientów. Jak mawiał jej pracodawca: “Im mocniej wrazisz wiertło, tym bardziej zgodliwy pacjent” i tą prostą zasadą kierowała się Leokadia, gdy w ramach restrukturyzacji straciła pracę i przebranżowiła się na menedżerkę sprzedaży bezpośredniej, co w tłumaczeniu na język normalnych ludzi, znaczyło po prostu akwizycję. Właśnie dlatego stała teraz na odrapanej klatce schodowej i bezlitośnie dusiła guzik dzwonka.

– Zobaczymy, kto dłużej wytrzyma – wymamrotała, opierając się o ścianę.

Wiedziała, że się złamią, zawsze się łamali. Leokadia Z. pukała do domów tylko wtedy, gdy miała pewność, że ubije interes. Nie po to nosiła buty na miękkiej podeszwie, nie po to skradała się i przemykała jak cień, nie po to wreszcie zrezygnowała z noszenia w prawym uchu kolczyka, który mógłby zastukać w drzwi, gdy przykładała do nich głowę, by później wystawać pod pustym lokalem. Spryciarze, myśleli że oszukają Leokadię, udając, że nie ma ich w domu. Niedoczekanie. Oko judasza ściemniało na ułamek sekundy, ale Leokadia Z. natychmiast przywołała na twarz wyraz absolutnej radości i łomotnęła pięścią.

– Wiem że tam jesteście – powiedziała głośno.

Jej czujne uszy wyłowiły szuranie kapci w mieszkaniu naprzeciwko. Pod wzrokiem Leokadii Z podsłuchujący sąsiad nagle stracił zainteresowanie losem sąsiadów i na palcach ewakuował się do sypialni.

– Chwila i będziecie mieć to za sobą – powiedziała Leokadia głosem wywołującym próchnicę – a jak będziecie uparci, postoję tu do rana.

Szczęknął zamek i w szparze pojawiło się oko. Leokadia natychmiast wsunęła stopę między skrzydło a próg i pchnęła. Filut, pomyślała, bo drzwi z drugiej strony w identyczny sposób blokował lokator. Od kiedy w ramach ułatwienia handlu wprowadzono zakaz używania łańcuchów, klienci sporo się nauczyli.

Leokadia Z. uśmiechnęła się jeszcze promienniej. Zatrzepotała rzęsami i wyciągnęła przed siebie pudełko.

– Gratuluję, został pan zwycięzcą w naszym konkursie. Komputerowy system wylosował pana nazwisko i dzięki temu, otrzymuje pan od wiodącej na rynku Pizzerii Ogród Uśmiechu tę oto pizzę i życzenia smacznego.

– Ale ja nie chcę – stęknął lokator.

– Nie chce pan prezentu?

Brew pani Leokadii wspięła się na czoło, a oko pod nią rozwarło jak usta zadziwionego dziecka.

– Czy pan wie, że nasze pizze robimy z prawdziwą pasją? – spytała, akcentując ostatnie słowo. – Jesteśmy entuzjastami sera, pieczarek, a przy krojeniu salami nasi kucharze tańczą wokół stołu. Czy pan naprawdę chce im zrobić przykrość? Czy pan – Zajrzała do notesu. – panie Zbigniewie, jest aż takim sadystą? Nie leży panu na sercu…

– No dobrze. – Poddał się klient. – Wezmę, ile mnie to będzie kosztowało?

– Nic, absolutnie nic. To prezent od firmy Pizza Ogród Uśmiechu, której pracownicy, co do jednego, są pasjonatami, a produkty, z których korzystają, pochodzą tylko z ekologicznych gospodarstw. Olej, dodawany do ciasta tłoczymy na zimno i nigdy, ale to nigdy nie poddajemy go rafinacji. Czyż to nie cudowne? Jak pan myśli?

– Cudowne – jęknął.

– A nasze pieczarki rosną tylko na ekologicznych kupach. Pan ma świadomość, jak wiele zachodu kosztuje uzyskanie takiej zdrowej, pełnowartościowej kupy?

– Domyślam się.

– Naprawdę? Czy mógłby pan rozwinąć tę myśl? Czy pan wie, że aby uzyskać produkt najwyższej jakości, nasi entuzjastyczni pracownicy własnymi rękami sieją bezglutenowe ziarna w ziemi oczyszczonej z pestycydów?

– A czy mógłbym po prostu wziąć tę pizzę?

Leokadia Z. uśmiechnęła się z wyższością.

– Oczywiście, to prezent dla pana. Chcę się tylko upewnić, że ma pan świadomość, jak niezwykły i pełnowartościowy produkt pan otrzymuje. Panie Zbigniewie, czy ma pan tę świadomość?

– Mam, świadomość wypełniła mnie od palców stóp po czubek głowy. Proszę mi powiedzieć, co muszę kupić, żeby pani sobie poszła?

– Ależ pan niczego nie musi kupować. Przecież, nikt nie może pana do niczego zmuszać. Chcemy tylko, by pan w sposób świadomy dokonywał wyborów.

– A co powinienem według pani w sposób świadomy i przemyślany kupić? No niechże pani będzie człowiekiem. Ja mam jeszcze tyle roboty.

– No dobrze. – Puściła do niego figlarne oczko. – Podpowiem panu, że dobrym wyborem byłoby kilka litrów ekologicznego, bezglutenowego oleju z pierwszego tłoczenia. Czy zgodzi się pan ze mną, że taki olej jest wspaniałym dodatkiem do sałatek i wyśmienicie nadaje się do robienia spodów pizzy?

– Oczywiście. Właśnie chciałem taki kupić. Mogę zapłacić kartą?

– Rzecz jasna, powinien się pan też zapoznać z naszą ofertą plastykowych wałków, które na pewno się panu przydadzą, by nadać ciastu odpowiednią grubość i kształt. Warto zauważyć, że przy ich produkcji nie ucierpiało ani jedno drzewo. Produkt jest absolutnie przyjazny dla środowiska, a zalewający formę pracownik jest entuzjastą tworzyw sztucznych i walcowatych brył. Praca nad nimi sprawiła mu ogromną przyjemność.

– Bardzo się cieszę, oczywiście, że wezmę wałek. To znaczy, zestaw wałków – poprawił się pod karcącym spojrzeniem Leokadii.

– A ile pan chce pieczarek? Pamięta pan, z ekologicznych upraw. Młodzi zapaleńcy, którzy od najmłodszych lat marzyli o ładowaniu ekologicznego gnoju do skrzynek, włożyli w tę uprawę całe swoje serca.

– Pieczarki też.

– Ile?

– A ile pani proponuje?

Myślę, że co najmniej skrzynkę, a skoro już zdecydował się pan na zakup pieczarek, czy zastanawiał się pan, jak cudownie byłoby robić w domu własną, zdrową, ekologiczną pizzę z chrupiącym spodem? Bez konserwantów, barwników i polepszaczy smaku. Czysta natura. I właśnie to umożliwi panu specjalny piec do pizzy, który mamy w ofercie.

– Nie trzeba – jęknął klient – pizzę będę zamawiał u was.

– Myślałam, że chce pan szybko zakończyć tę rozmowę, a pan przeciąga. Ale, jak mówią – klient nasz pan.

– Nie, nie, oczywiście, że chętnie kupię piec – rzucił z rozpaczą, tylko widzi pani, rano była promocja w piekarni. Przynieśli mi darmowe bułki i kupiłem u nich chlebowy piec.

– Nic nie szkodzi. – Uśmiech pani Leokadii mógł polukrować pączki. – To zupełnie inny produkt. Chce pan piec pizzę w piecu chlebowym?

– Oczywiście, że nie. Nawet mi to do głowy nie przyszło. Tylko, wie pani, chwilowo nie mam gotówki.

– Proszę się nie przejmować, oferujemy dogodny system ratalny. Jestem pewna, że w naszej ofercie znajdzie pan coś dla siebie.

– Nie wątpię.

– Bardzo się cieszę. Proszę podpisać tutaj i tutaj. I pizza dla pana. W prezencie. Jeśli będzie pan miał jakieś pytania, proszę zajrzeć na naszą stronę internetową. Zobaczy pan, że nasi klienci są nieodmiennie zadowoleni i wystawili nam najwyższe noty.

– Tak, wiem.

– Zatem był pan już na naszej stronie – ucieszyła się Leokadia. – I wie pan jakie wspaniałe mamy oceny.

A jakże, pomyślał pan Zbigniew, sam je napisałem. Uśmiechnął się smutno.

– Oczywiście.

– W takim razie życzę panu miłego dnia i gratuluję zwycięstwa w naszym konkursie.

Nad miastem unosił się warkot mknących na skuterach menedżerów sprzedaży bezpośredniej i klekot klawiatur copywriterów. Pani Leokadia Z. wsiadła na skuter i pomknęła pod następny, zapisany w notesie adres. Musiała się spieszyć, konkurencja nie spała. Pan Zbigniew wyrzucił pizzę. Usiadł przed komputerem, i zalogował się na swoich trzydzieści siedem kont. Reklamy wskoczyły na pulpit jak wygłodniałe pchły. Zbigniew systematycznie zamykał okienka. Dostał zlecenie na tekst, do rana musiał wystawić jeszcze dwieście pozytywnych opinii i kilkanaście komentarzy u konkurencji. Musiał się spieszyć. Pierwszych pięć ocen było kluczowych dla odbioru produktu. Chociaż od lat nikt, prócz zleceniodawców i copywriterów, recenzji nie czytał.

h
h

Dodaj komentarz