polskie centrum bizarro

„Jedz maleńka, jedz” by Patryk Bogusz

In Opowiadania on 12 czerwca, 2019 at 6:00 am

Życie rolnika nie jest łatwe. To naprawdę ciężki kawałek chleba, zwłaszcza, jeśli prócz całego inwentarza typu krowy, świnie, kozy i tym podobne, ma się do wykarmienia jeszcze leniwą, tłustą babę. Co wtedy zrobić? No cóż, trzeba znaleźć sposób. Najlepiej taki, żeby był skuteczny. A żeby był skuteczny, musi być dobry. A żeby był dobry… No dobra, nie ważne. O skutkach kobiecego obżarstwa, parcia na rżnięte szkło i wiejskiej pomysłowości przeczytacie w najnowszym opowiadaniu Patryka Bogusza. Do lektury którego zaprasza Paskud, ekipa Niedobrych Literek i pewnie sam autor, choć nigdy nam tego nie powiedział. Bajo bongo.

h

Jedz maleńka, jedz

h

Chłop przetarł rękawem pot z czoła. Był kwiecień, a słońce prażyło jak w upalne lipcowe dni. Nie padało od dwóch tygodni. Ziemia wyschnięta na wiór. Nawet gnój złożony w oborze przypominał wiórki czekoladowe. Jozek zrobił se chwilę przerwy. Zdjął wysłużoną kapotę, pamiętającą lata osiemdziesiąte i wtedy też pewnie ostatni raz praną. Złożył ją i odłożył na stelażu huśtawki, którą własnoręcznie zbudował dla dzieci lata temu. Niestety, tym samym zapeszył i Mariola poroniła już dziesięć razy. Wokół huśtawki kręciły się tylko kury. Kobieta podłamała się i wpadła w straszny nałóg. Matczyną miłość przelała na jedzenie. Żarła tyle, że Jozek nie nadążał podawać kolejnych potraw. Wciąż musiał przerywać robotę w polu, czy koło chałupy, bo słyszał z domu przeraźliwy krzyk: Jestem głodna!

Mariola przestała chodzić dwa lata temu. Na głowie Jozka zostało całe gospodarstwo. Chłop miał przesrane jak kura w niedzielę. Sąsiedzi mu współczuli, a inne gospodynie odkładały dla niego resztki obiadu, które następnie zabierał do karmienia. Jozek potrafił rzeźbić w drewnie, zabić i oprawić świniaka, grać na akordeonie i dać po pysku, ale za cholerę nie potrafił gotować. Usmażenie jajecznicy stanowiło dla niego wyzwanie. Po kilku miesiącach chłopi zabrali gospodarza na rozmowę. Umówili się pod sklepem, gdzie przy piwku wytłumaczyli mu, że dalej tak być nie może, że ich kobiety nie mogą wiecznie dbać o nakarmienie jego i żony. Trzeba coś wymyślić, mówili – ona cię wykończy, diabeł nie kobieta. Nie ma rady chopie, musisz się jej pozbyć.

– Ale jak pozbyć, przecie to grzech, co wy pierdolita – dziwił się Jozek.

– Nie rozwieść gupi, kto tu o takich rzeczach mówi, a tfu – plunął Kazik a za nim reszta zebranych. – Zabić trzeba i pochować po Bożemu. Rok w żałobie i nową gospodynię wziąć. Tak trzeba zrobić. Nie ma rady. Stara kobyła idzie do rzeźnika. Tako prawo natury – stwierdził. Wszyscy przytaknęli. Wszyscy poza Jozkiem. Utrapienie miał z tą babą, ale kochał ją. – Na zimę, nie ma co, trzeba przeczekać – stwierdził.

– Jak tam chcesz, ale do nas więcej po żarło nie przychodź – zgodnie oświadczyli.

Jozek tamtej zimy poświęcił wszystkie prosiaki, na wykarmienie Judyty. Musiał wzmocnić łóżko i podłogę w izbie. Świnie zaraz po oprawieniu wrzucał do wielkiego kotła wraz z cebulą i marchwią. Taki kociołek kobieta pochłaniała na jeden posiłek. Wieczory spędzali na oglądaniu telewizji. Jozek miał swoje potrzeby, ale regularny stosunek był praktycznie niemożliwy. Podbrzusze i uda przykryły waginę i nawet kiedy chłop położył się na żonie jak to w małżeństwie przystało, to ledwo sięgał; samym koniuszkiem praktycznie a przy tym była to nie lada gimnastyka. Niestety Jozek miał duże jaja jak to we wsi o nim mówili, ale nieproporcjonalnie do nich małego fiuta. Dumne dziesięć centymetrów nie mogło dotrzeć do ogrodu rozkoszy. Mariola czasem ulżyła chłopinie ręką, ale szybko się męczyła, zalewał ją pot i robiła się czerwona na twarzy. Jozek bał się, że w końcu dostanie wylewu. W związku z tym, że nie mieli co robić wieczorami, Jozek zakupił w  mieście zestaw telewizji satelitarnej. Wywołał tym poruszenie w całej wsi. To był pierwszy talerz we wsi Biedaczka, której nazwa nie była przypadkiem…

Mieli trzysta kanałów. Co prawda większość w językach, których nie znali, ale było też sporo polskojęzycznych. Jednym z ulubionych kanałów stał się TLK. Puszczali na nim głównie dokumenty; ciężkie i dziwne choroby, przygotowania do ślubów i program „Moja tłuściutka żona”. Każdy odcinek przedstawiał kobietę o chorobliwej otyłości, za którą brali się specjaliści najęci do programu i odchudzali. Kobiety wspierali mężowie. Program wciągnął ich oboje. Gdy tylko pod koniec zimy na antenie TLK podali, że wprowadzają polską edycję i przyjmują zgłoszenia od puszystych zamężnych kobiet, Jozek wiedział że muszą się zgłosić. To miało być rozwiązanie wszystkich problemów. Zobaczył światełko w tunelu. Nie będzie musiał zabić Judyty.

Usiadł na huśtawce i zapalił papierosa. Czerwony Caro. Innych nie palił. Spojrzał na taczkę pełną rozrobionej paszy dla świń. Pokarm wedle producenta zawierać miał białko, aminokwasy limitujące (lizyna, metionina, treonina), maślan sodu, fitazę (odpowiedzialna za zmniejszenie stopnia wiązania kwasów), do tego łatwo przyswajalne składniki mineralne. Trzydzieści kilo paszy dla jego kruszynki.

Musiał wylać podjazd do domu, dzięki czemu wjeżdżał taczką bezpośrednio do Izby. Odpowiedź na wysłane zgłoszenie dostali w połowie marca. Wymóg był jasny: kobieta musi ważyć ponad 250 kilo. Mariola ważyła 200 i ani kilograma więcej. Obiecano im pieniądze za udział w programie. Podjęli decyzję wspólnie. Mieli ponad miesiąc, żeby przytyła pięćdziesiąt kilo.

Jozek wykopał ostatni słoik z oszczędnościami, trzymany pod jabłonką. Zakupił zapas paszy. Zlecił krawcowej przerobienie sukni Mariolki, w końcu jakoś musiała prezentować się w telewizji. Wybrali jej ulubioną w kwiaty, na których Jozek oczywiści się nie znał i za cholerę nie wiedział jakiej są nazwy. Krawcowa rozłożyła ręce, że taka przeróbka jest niemożliwa, że trzeba na nowo suknie uszyć. Zatem Jozek zlecił, aby szyła, ale z takiego samego materiału jak ta na wzór oddana.

Przydeptał peta. Złapał za taczkę i po kilku metrach wjechał do domu. Mimo podjazdu nie było to lekkie zadanie, szczególnie ze względu na jego dyskopatię, której dorobił się ciężką pracą w polu.

Zaparkował przy łóżku. Mariola spała. Obudził ją i przypomniał o karmieniu. Ostatnimi dniami jak na złość wilczy apetyt przeminął i musieli do karmienia używać rury. Jozek wyjął rurę PCV spod łóżka. Judyta otworzyła buzię. Jozek wepchnął jej rurkę do gardła. Nabrał szuflą paszy i wsypał do otworu. Raz za razem. Kobieta krztusiła się. Gluty i część paszy wyszły jej nosem. Jozek chciał przerwać, ale Mariola dała znak, żeby nie przerywał karmienia. Zabulgotało jej w brzuchu. Jozek przetarł ręką wydzielinę z nosa kobiety. Popuściła. Izbę wypełnił smród świeżej kupy. Odkąd przeszli na karmienie paszą Jozek był zmuszony zmieniać żonie pieluchy nawet cztery razy dziennie. – To nic kochanie, jedz jesteśmy już blisko. Wszyscy zobaczą nas w telewizji. Wszystkie kobiety z okolicy, co ja mówię z okolicy, wszystkie z całej Polski będą ci zazdrościć. A kiedy schudniesz to już w ogóle, będą z tobą wywiady robić…

Mariola rozmarzyła się o wywiadach. Nosem poszła jej kolejna fala paszy.

Po karmieniu gospodarz zabrał z obory wagę inwentarzową do ważenia tuczników i wjechał nią do domu. Kupił okazyjnie używaną na targu. Wytrzymała do 500 kg i ważyła z dokładnością do 1 kilograma. Waga była wyposażona w wytrzymałe stalowe kółka, a wcześniej posiadała drzwiczki z obu stron, ale Jozek je zdemontował. Przed ważeniem musiał przewinąć żonę. Pielucha uwolniła przeraźliwy smród, gdy ją ściągnął. Szarpało go na wymioty, ale udało mu się wstrzymać. Pieluchę zawinął w worek i wystawił przed dom. Natychmiast wokół worka zleciały się muchy zwabione kuszącym zapachem. Wytarł jej tyłek chusteczkami. Musiał również podetrzeć cipkę, bo wszystko było zafajdane. Starannie wycierał kępkę włosów łonowych. Stanął mu i nic nie mógł na to poradzić. Następnie użył posypki dla niemowląt i założył czystą pieluchę. Nasmarował jej uda kremem przeciw odleżynom, co wcale nie było proste bo sama noga ważyła ok. pięćdziesięciu kilo.

Przed nim było jednak najtrudniejsze zadanie. Pomóc żonie stanąć na wadze. Jozek zaparł się z całych sił. Myślał o programie, o pieniądzach, o tym jak żona znów będzie atrakcyjnie wyglądać, już za kilka miesięcy, może za rok dobierze się jej do dupska jak ongiś. Kobieta wspierała się na poręczach kiedy on zsuwał z łóżka jej nogi. Postawiła stopy na wadze. Stopy, które przypominały racice.

– No maleńka czujem, że w końcu się udało, że przytyłaś te kilka kilosów.

Kobieta uśmiechnęła się. Najtrudniejszy moment. Objęła go za szyję i razem wstali. Kobieta była już prawie wyprostowana kiedy Jozek usłyszał trzask. W pierwszej chwili myślał, że strzeliło podłoże wagi, albo któraś z belek w podłodze, ale po chwili, kiedy zrobiło mu się ciemno przed oczami i puściły mu zwieracze wiedział, że to jego kręgosłup.

Poleciał do tyłu, a kobieta wraz nim przygniatając męża do podłogi jak Hulk Hogan przeciwników w latach chwały na występach w World Wrestling Federtion. Jozek próbował łapać powietrze, ale nie dawał rady. Ból w plecach przeszywał ciało. Usłyszeli kolejny trzask. To były jego żebra. Jedno z  nich przebiło płuco. Krew napłynęła mu do gardła. Plunął nią. Kobieta próbowała się stoczyć z męża, ale nie była w stanie nic zrobić. Nie mogła się ruszyć. Patrzyła jak w jej kochanym zanika życie.

Płakała i mówiła do niego. Wzywała Boga, ale wszystko na nic. Po godzinie Jozka nie było już wśród żywych.

Judyta leżała na mężu trzy doby, zanim zasnęła z wycieńczenia. Pieluchę zdążyła zapełnić kilka razy, ze względu na upał Jozek zaczął się już pod nią psuć. A sukces był tak blisko, pomyślała nim zamknęła oczy na zawsze.

h
h

Dodaj komentarz