polskie centrum bizarro

„Ręce pełne roboty” by Paulina J. Król

In Opowiadania on 7 lutego, 2014 at 6:00 am

niedobreliterkitxtJeśli marzycie o pisaniu, bądź – o zgrozo! – rzeczywiście próbujecie przenieść swoje myśli na papier (wersja dla nieuświadomionych ekologicznie) albo twardy dysk komputera, powinniście mocno zastanowić się nad czytaniem poniższego tekstu.

Primo: nowe opowiadanie Pauliny J. Król jest bardzo dobre (co u mniej odpornych może rodzić zrozumiałą frustrację). Secundo: proponowane rozwiązania „ułatwiające” tworzenie literatury są nieco niebezpieczne dla zdrowia (nie polecamy, chyba, że na własną odpowiedzialność!).

Czujcie się ostrzeżeni.

h

Ręce pełne roboty

h

Ludzie stali się narzędziami w rękach swoich narzędzi

Henry David Thoreau

h

Mirosława raz jeszcze spojrzała na stół sekcyjny, na którym umieściła wielki, dziwaczny inkubator. Zbladła. W całej swojej karierze anatomopatologa, nigdy nie widziała czegoś podobnego. Po prawdzie wątpiła, aby ktokolwiek na świecie miał możliwość oglądać takie kuriozum. Ergo, oto otworem stała przed nią kariera. Wystarczyło po nią sięgnąć.

Zasiadła za biurkiem z zapisanym notesem i zaczęła czytać.

h

*

h

Katarzyna Gwarek była bestsellerową, prominentną pisarką. Dopiero po jej śmierci do mediów wyciekły informacje, że kobieta za życia wydała – pod nazwiskiem własnym i czterema pseudonimami – ponad 300 książek. Kobieta, z wykształcenia transplantolożka, poprzez własne zaniedbania i skłonność do kieliszka została pozbawiona prawa wykonywania zawodu i zmieniła branżę na literacką. Pod swoim nazwiskiem publikowała thrillery medyczne, pod pseudonimami – erotyki (jako Krystian Szary), horrory (jako Stefan Król), science-fiction (jako Stanisława Lenn), jako Helena Rawka napisała też serię o przygodach Henia Portiera. Ponadto publikowała na niedobrych literkach swoje opowieści bizarryczne i nawet wydała dwie powieści utrzymane w tym nurcie. Świat literatury oszalał, gdy dokumenty wypłynęły; nikt nie wierzył, że trzydziestosiedmioletnia kobieta mogła w swoim krótkim życiu stworzyć tak horrendalną bibliografię.

Kobieta za życia wypełniła formularz dawcy, w którym zgadzała się na przeszczep organów po swojej śmierci. Gdy ta nadeszła, prędko przeszczepiono wszystko, co było zdatne do przeszczepu – oczy, skórę, gruczoły; niestety, przez wieloletnie palenie papierosów organy wewnętrzne – płuca i serce – były zbyt obciążone, zaś wątroba – dzięki predylekcji autorki do driniów i leków – nie nadawała się do niczego. Zaś dłonie kultowej powieściopisarki przeszczepiono niejakiemu Konstantemu Janikowi, podlaskiemu rolnikowi, hodowcy owiec i pijakowi. Mężczyzna stracił ręce podczas balowania siana; włożył je do maszyny, nim ta zdążyła się całkiem zatrzymać.

I oto pół roku po transplantacji Konstanty Janik zaczął wydawać bestsellery, opera magna, dzieła doskonałe! Różne! Obyczajówki, kryminały, poradniki ogrodowe i tomiki poezji. Napisał podręcznik dla studentów rolnictwa, najbardziej innowacyjną książkę od czasów Linneusza, a prawie wszystkie jego beletrystyczne książki zostały przeniesione na ekran w samym Hollywood! Ponadto dziwki spod Białegostoku bardzo chwaliły zręczne palce Kostka, który ponoć wyczyniał nimi niewyobrażalne rzeczy.

Po dwóch latach dobra passa się skończyła. Konstanty stracił obie przeszczepione dłonie.

Nie, nie włożył ich do maszyny balującej. Ani do kosiarki. Nie wybuchła mu w rękach petarda ani nie wszedł na minę przeciwpiechotną.

Ręce od Konstantego po prostu odeszły. Wyrwały się. Wymknęły. I zbiegły kilkanaście metrów, nim znieruchomiały w podrygach przedśmiertnych spazmów.

Mirosława spoglądała teraz na obie dłonie, samoistnie wyrwane z ciała, i zastanawiała się, jak to możliwe.

Prawda była na wyciągnięcie, nomen omen, ręki – wystarczyło skalpelem nadciąć paliczki palców oszpecone cienkimi, podłużnymi bliznami. Ale nie musiała tego robić. Przed sobą, w grubym brulionie, miała wszystkie odpowiedzi.

Otóż dawno temu, po wyrzuceniu z pracy i utracie prawa do wykonywania zawodu, Katarzyna Gwarek została sfrustrowaną pseudopisarką. Napisała kilka książek i żadna z nich nie została sprzedana w pełnym nakładzie. Nie potrafiła pisać; to transplantologia była jej konikiem, ale cóż – przez niebywałą słabość do napojów wysokoprocentowych, ze wskazaniem na whisky, musiała pożegnać się z poprzednim zawodem. Wiodła zatem chałturniczy, kiepski żywot grafomana. Aż wreszcie wpadła na pomysł.

Nie był to projekt, do którego można podejść ot tak, ad hoc, bez starannego researchu. Przygotowywała się długo, wertowała podręczniki do neurochirurgii, anatomii mózgu, eksperymentalnej transplantologii. Wreszcie któregoś dnia przystąpiła do dzieła.

Poczekała, aż mózg zacznie jej się lasować – wiedziała, że to było kluczowe do powodzenia eksperymentu. Łyknęła Johny Walkera z butelki i, gdy lasowanie doszło do ekstremum, wbiła sobie igłę strzykawki w potylicę. Pociągnęła tłok. Wyjęła. Przelała zawartość szarawej substancji mózgowej do probówki, łyknęła łyskacza, wbiła igłę w skroń. Powtarzała czynność kilkakrotnie, po drodze pozbawiając się umiejętności mowy i naruszając ośrodek mózgu odpowiedzialny za produkcję dopaminy, na zawsze wywołując jej nadmierną produkcję, porównywaną do uzależnienia od kokainy. Odbiło się to na jej libido – odtąd miała na zawsze być nimfomanką-niemową.

Gdy probówka była w połowie pełna (Katarzyna była optymistką), kobieta ułożyła w rządku dziesięć płytek Petriego i na każdą z nich nałożyła po pięć mililitrów mózgowego płynu, pobieranego ze szklanego naczynia. Za pożywkę służyła rozgnieciona masa celulozy z przeróżnych gazet – Faktu, Wyborczej, Wprostu, National Geographic, Przeglądu Wędkarskiego etc. Po skończonej pracy przełożyła płytki do terrarium, w którym wiernie odtworzyła warunki laboratoryjne – stała temperatura 36,6 stopni Celsjusza, wilgotność 98%, ciśnienie 1002 hPa. Teraz pozostało jej czekać.

Po dziewięciu miesiącach wreszcie się doczekała. Na płytkach urosły małe mózgi wielkości pięciogroszówki. Znów łyknęła łyskacza i przyłożyła skalpel do paliczka palca wskazującego lewej ręki. Nacięła wzdłuż, głęboko, i rozchyliła ranę niczym skórkę od banana. Popiła. Dłutkiem do drążenia melonów wydłubała fragment mięśni, zahaczając o kość. Pogłośniła radio, by nie musieć słyszeć tego swoistego skrzypienia łyżki o twardą okostną. Popiła ponownie, po czym kapkę bursztynowego płynu wlała do wydrążonej dziurki, oczyszczając ją z krwi. Pęsetą chwyciła jeden mózg i starannie umieściła go w powstałym gnieździe, po czym popiła i zaszyła palec. Powtórzyła czynność jeszcze dziewięć razy, kilkakrotnie tracąc przytomność i wypijając trzy flaszki Johnniego Walkera. Przy umieszczaniu dwóch ostatnich mózgów w palcu serdecznym i małym ręki prawej była już mocno wcięta i troszkę za bardzo ścisnęła pęsetę, przez co oba mózgi uległy uszkodzeniu (to one odpowiadały później za powieści utrzymane w konwencji bizarro). Po skończonej pracy zasnęła, męczona maligną i niemożebnym kacem. Teraz pozostało czekać, aż mózgi się przyjmą, a rany palców zagoją.

Efekty przerosły jej najśmielsze oczekiwania. Palce pracowały same. Pomimo swoistej paranteli, wspólnemu pochodzeniu z jednego dawcy, każdy mózg był inny. Prymat wiódł palec wskazujący lewej ręki – najstaranniej wszczepiony. On kierował pozostałą dziewiątką jak capo di tutti capi.

Katarzyna kilkakrotnie pisała dwie, całkiem różne powieści jednocześnie, lewą ręką pisząc na klawiaturze laptopa historię romantyczną, a prawą – na komputerze stacjonarnym – historię grozy. Palce doskonale wiedziały, co pisać, kobieta nie traciła czasu na research. Pożywka, którą Kasia zastosowała w okresie płodowym swoich mini-mózgów, całkowicie wystarczyła do stworzenia wręcz nieograniczonych kombinacji przeróżnych historii.

Gdy Katarzyna skończyła trzydzieści siedem lat, zdecydowała, że na jakiś czas zarzuci pisanie. Miała już dość pokaźną bibliografię, a przez ostatnie lata nie robiła niczego innego: palce wciąż chciały pisać. Kobieta przez tych kilka lat pisarskiej kariery niezmiernie schudła, wymizerniała, stała się rachitycznym cieniem samej siebie; wcale nie wychodziła na zewnątrz. Wreszcie postanowiła: to koniec! Musi wreszcie zacząć żyć, a nie tylko pisać i zabawiać się sama ze sobą.

Ręce stały się chimeryczne, krnąbrne; ciągnęło je do klawiatury, więc z zajadłością sabotowały swoją właścicielkę. Wypuszczały widelce z jedzeniem, wylewały (sic!) whisky ze szklaneczki, sprawiały Katarzynie trudności w podcieraniu się. Kobieta była jednak przekonana, iż wkrótce dłonie się poddadzą, zrozumieją, że nie uda im się złamać pisarki, która raz na zawsze postanowiła zejść ze sceny. Oto nadszedł kres kariery, dekadencja splendoru, koniec tej mózgowej fanfaronady.

Pewnej nocy wybrała się na przejażdżkę. Mózgi, niepocieszone, same sięgały po bursztynowy eliksir. Kobieta była pijana, ale nie potrafiła oderwać od lewej ręki butelki, a od prawej kierownicy. Stwierdziła, że choć tyle się mózgom należy za ich lojalność i niezwykle skrupulatną pracę przez ostatnie lata.

Jednak mózgi nie chciały wybaczyć. Przekonawszy się, iż ich żywicielka nie zmieni swego postanowienia, przypomniały sobie o dokumencie, który podpisały. Kartę dawcy. A że już dawno temu zawarły pewne przymierze z dużym mózgiem swojej właścicielki, sprawiły, że Katarzyna nieświadomie naciskała gaz do dechy. Palcowe mózgi, kierując dłońmi kobiety, szarpnęły za kierownicę, przez co pisarka wyrżnęła w drzewo i zginęła na miejscu.

Po przeszczepie palce były uspokojone. Mogły kierować Konstantym, który z wielką przyjemnością obcował z kobiecym ciałem i klawiaturą. Jednak nie polubiły się z jego dużym mózgiem – wieczne kłótnie, awantury, ciche dni zaowocowały depresją dziesięciu palcowych mózgów naraz. Konflikt z dużym mózgiem, knajackim impertynentem, doprowadził do impasu – albo on, albo one. Wreszcie palcowe mózgi powiedziały „dość!” i… dosłownie wyrwały się na wolność.

W całej swojej mądrości zapomniały o jednym. Bez ciała, do którego można się przyczepić, nie ma życia.

h

*

h

Mirosława dowiedziała się tego wszystkiego po nasączeniu wysuszonych członków. Podłączyła maszynę nawilżającą H2O i bezmyślnie obserwowała dłonie. Raptem poruszyły palcami, najpierw nieśmiało, a potem z prędkością światła – zupełnie jakby biegły po klawiaturze. Mirosława podłożyła im długopis i zeszyt, a one o tym wszystkim jej napisały.

Teraz kobieta siedziała w ciemnym prosektorium i, po zamknięciu drzwi, łyknęła łyskacza. Na obu nadgarstkach zawiązała opaski uciskające. Po przygotowaniu całej aparatury, niezbędnej do samodzielnego przeszczepu, przyłożyła maczetę do lewej ręki i wzięła zamach.

Ona też zawsze chciała być pisarką.

h

Dodaj komentarz