polskie centrum bizarro

„Fabryka” by Michał Stonawski

In Opowiadania on 3 września, 2013 at 6:00 am

niedobreliterkitxtCzasy nastały ciężkie jak jasna cholera. Nie dość, że widmo wojny w Syrii wisi nad światem jak fiut impotenta nad wilgotną waginą, to jeszcze Greenpecowe dupki wrzeszczą o kryzysie energetycznym.

Z wojną ciężko, ale kryzys, jak to kryzys, da się pokonać. O sposobie na jego przezwyciężenie pisze w swoim najnowszym tekście Michał Stonawski. Zasiądźcie więc na kanapie obok Paskuda (o ile macie na tyle odwagi) i przeżyjcie z nami jeden dzień z życia konserwatora jedynego w swoim rodzaju centrum energetycznego.

Tylko trzymajcie się mocno, bo będzie trzęsło, oj będzie…

h
h

Fabryka

h

 

Pan Heniu nienawidził, kiedy ktoś mówił do niego per „pan”. Jego znajomi o tym wiedzieli, kiedy wracał (zmęczony jak diabli) po pracy do domu i szedł pod Pszczółkę, zawsze witali go gromkimi okrzykami:

– Heniek! Chłopie!

– Heniu, jak tam w Fabryce?!

– Heniosławie, pijemy, pijemy!

Pili. Pszczółka, oprócz smacznych, ale drogich miodów, oferowała szeroki wybór wszystkich możliwych alkoholi. Tutaj, między dwudziestą a godziną duchów, Heniu mógł odpocząć od bycia panem. A potem już nie musiał o tym pamiętać. Przynajmniej do rana.

Teraz, siedząc w pracy, czuł już na języku posmak czystej i co chwilę nerwowo spoglądał na zegarek, wyczekując upragnionego końca zmiany. Ten jednak ciągle był daleko, o czym mówiły nieubłagane wskazówki.

Heniu wcale nie chciał narzekać, wręcz przeciwnie. Jako Naczelny Serwisant nie miał za wiele do roboty, w fabryce przez większość czasu wszystko działało wyśmienicie. Mniejszymi naprawami zajmowali się jego podwładni. Żyć, nie umierać, można powiedzieć. Była jednak druga strona medalu. To właśnie pan Heniu był odpowiedzialny za naprawy większego kalibru, te mniej przyjemne, bardzo nieprzyjemne i te, których wolałby uniknąć. Do ostatnich wliczały się: awaria głównego kondensatora (czerwony alarm, ewakuacja i samotny pan Heniu pozostawiony na śmierć, próbujący zmniejszyć rychłe straty i energetyczne kataklizmy) oraz Żółty Telefon. Żółty Telefon dzwonił tylko wtedy, kiedy pan Heniu był wzywany na sam dół głębokiej sztolni, w której kryła się znaczna część fabryki. A tam kryli się ONI. Pan Heniu bał się ONYCH i nienawidził ich bardziej, niż mówienia do niego per „pan”.

O ile awaria kondensatora nigdy jeszcze nie nastąpiła, to Żółty Telefon dzwonił w całej karierze Henia dwa razy. Trzy, jeśli policzyć natarczywy dzwonek, który właśnie rozległ się w małym pokoiku zajmowanym przez Naczelnego Serwisanta.

Pan Heniu, który właśnie wyobrażał sobie lśniącą w promieniach zachodzącego słońca butelkę czystej, podskoczył na krześle i krzyknął, choć krzyk ten zaraz przerodził się w jęk niedowierzania i strachu. Żółty Telefon wibrował, natarczywie brzęcząc.

Mężczyzna poprawił się na krześle, odkaszlnął. Wziął parę głębszych wdechów, strzelił knykciami. Przetarł czoło. Poprawił koszulę. Telefon był nieustępliwy. W końcu Heniu sięgnął po słuchawkę i przyłożył ją do ucha, czując jak po plecach spływa mu strużka potu.

– Słucham, tu Naczelny Serwisant – powiedział służbowym głosem, zupełnie nie pasującym do jego nalanej, pobladłej twarzy.

– Panie Heniu, jest pan wzywany na dół! I to zaraz! Nastąpił kryzys Siły Motywacyjnej!

– Czy na Osiedlu nie dadzą rady zwiększyć obrotów?

– Osiedle zostało zainfekowane epidemią Gołębiej Grypy, panie Heniu, sytuacja jest tragiczna!

– Jadę.

Odłożył słuchawkę. Trzęsącymi się rękami zdjął z wieszaka żółty kombinezon i kask. Za chwilę był już na zewnątrz swojego biura. Zszedł po spiralnych, metalowych stopniach na chodnik i wsiadł do służbowego melexa. Dwa kilometry dalej majaczył przypominający bunkier niski budynek – wejście do kompleksu.

Musiał działać szybko, od tego zależał los całego kraju.

Melex wyciągał coś koło dwudziestu kilometrów na godzinę. Heniu miał więc moment na przemyślenia, choć myślenie o tym, gdzie miał zaraz się znaleźć, nie było najlepszym pomysłem. Mimo upalnego dnia, poczuł ukłucie zimna.

Po prawej przesuwało się Osiedle – rzędy identycznych, jednorodzinnych domków zbudowanych z cegły. Faktycznie opustoszałe, jakby wymarłe. Gdzieniegdzie, za przezroczystym płotem z pleksi, dostrzegał pojedynczych, słaniających się na nogach ludzi – zupełnie nie nadawali się do przesyłania Siły Motywacyjnej. Bez nich fabryka stanie, nie będzie już energii. Szybka zmiana? Mieszkające na osiedlu rodziny były starannie wyselekcjonowane. Najbardziej patologiczne, zapijaczone, aroganckie. Margines marginesu. Esencja zwyrodnialstwa. Zarząd był z nich dumny. Nadawali się do swojej pracy jak mało kto – nie dało się ich teraz zastąpić.

Pan Heniu znów musiał uratować sytuację i wszyscy bogowie w których nie wierzył, wiedzieli, że jest wart więcej, niż połowa takiego osiedla.

Wywodził się przecież spod Pszczółki.

 

***

 

Parę minut później był już pod głównym budynkiem. Wyskoczył z melexa i pognał przez główne wejście i hall do windy, odprowadzany wzrokiem przez dwóch barczystych strażników, którzy krzyknęli za nim „powodzenia!”.

Pędząc rozklekotaną, stalową klatką w głąb Fabryki miał wrażenie, że strach gdzieś ulatuje. Był ekspertem, znał się na sytuacjach kryzysowych.

Na dole już czekał na niego strażnik. Wręczył mu dwie półlitrowe butelki najpodlejszej czystej (w tym wypadku chyba brudnej, pieprzony zarząd oszczędzał na wszystkim) z etykietką „dodatek motywacyjny”. Heniu szybko się z nimi rozprawił i poczuł się już całkiem dobrze. Bardzo dobrze nawet.

– Otwieraj grodzie – nakazał ochryple podwładnemu.

Ten skinął głową i podszedł do wielkich, stalowych drzwi. Z kieszeni wyjął magnetyczną kartę, przesunął ją przez czytnik, potem schylił się, a komputer przeskanował jego siatkówkę. Henia naszła straszna ochota, by kopnąć go z całej siły w rzyć. Był jednak zawodowcem, oszczędzał siły na NICH.

Wreszcie drzwi się otworzyły i oczom Henia ukazała się wielka, oświetlona słabym światłem grota pełna grobów. Strażnik za jego plecami jęknął i skulił się w kącie z zaciśniętymi mocno powiekami.

Heniu zaś wyprostował się, odetchnął głębiej i wszedł chybotliwym krokiem do środka.

 

***

 

W grocie znajdowało się parę tysięcy grobów. Na każdym nagrobku paliły się diody, jedne na zielono, inne (i tych było więcej) mrugały naglącym, buraczkowym kolorem. Do każdego nagrobka z sufitu zwieszały się przewody, transportujące energię elektryczną do głównego kondensatora. Gdzieniegdzie słychać było stukot przewalających się w trumnach ciał, kiedy zmarli przewracali się w grobie, wiedząc, co wygadują i jak skończyli ich potomkowie na Osiedlu. Podłączeni do turbin żywili ciągle nienasycony energetycznie świat. To dzięki zmarłym, a właściwie ich zdegenerowanym potomkom rozwiązano największe kryzysy energetyczne. To dzięki setkom takich – większych i mniejszych – fabryk na całym świecie, miasta mogły powiększyć się do niebywałych wcześniej rozmiarów. Ba, cała Afryka stała się jednym wielkim miastem, tak samo, jak Emiraty Stanów Zjednoczonych, najprężniej rozwijający się na trupach kraj świata, jeśli nie liczyć Wielkiej Rzeczypospolitej – obecnie światowej potęgi energetycznej. Zdegenerowana ludzkość z marginesu pracowała (w czasie życia i po śmierci), by żyło się lepiej. I żyło się. Martwa, czysta energia, tak radośnie przyjęta przez Ogólnoświatowy Związek Greenpeace, uratowała ludzkość.

Pan Heniu łyknął jeszcze resztkę czystej (wciąż brudnej) z butelki i z rozmachem rozbił ją o najbliższy nagrobek należący do jego matki. Ta pracowała zresztą nieprzerwanie, oczko diody nie było już nawet zielone, a oślepiająco białe. Wyrabiała 200% normy.

Dobra mamusia.

Potoczył pijanym wzrokiem wkoło, szukając pierwszej ofiary. Nie musiał długo szukać.

– TY! – warknął, wskazując na pierwszy nagrobek po lewej. – Twój syn został politykiem!

Stuk, stuk, stuk… odpowiedziało przewracające się ciało.

Uśmiechnął się zadowolony.

– TY! – wskazał następny. – Twoja córka, wiesz co zrobiła? Zrezygnowała ze szkoły, została zwykłą kurwą, pierdoliłem ją w zeszły poniedziałek!

Stuk-stuk, stuk-stuk, stuk-stuk…

– TY! Twój mąż jest teraz prezesem twojej własnej firmy! Zarabia miliony dłubiąc w dupie!

Stukstukstukstukstukstuk!

Dopiero się rozkręcał.

– Twoja ciocia zburzyła twój dom!

– Twój syn przerobił się na hermafrodytę!

– Twój kuzyn wyszedł na ludzi!

– Twoje dzieci wzięły ślub!

Pracował wiele godzin, ganiając od nagrobka do nagrobka, szepcząc na zmianę sekrety i wykrzykując je na całe gardło. Co jakiś czas przestawał i krzyczał o następną butelkę. Już się nie bał, pił więcej, niż wypacał. I szło mu naprawdę dobrze.

– Panie Heniu, proszę już przestać – rozległ się komunikat z głośnika.

Pan Heniu jednak na to nie zważał. Krzyczał coraz głośniej, zdzierał gardło. Opowiadał trupom, jak skończyły ich dzieci, wnuki, rodzeństwo.

– Panie Heniu, NATYCHMAIST PROSZĘ PRZESTAĆ!

– Twoja kuzynka, ta, w której się kochałeś, leży tuż obok, parę rzędów dalej, też dla nas pracuje!

– STOP, panie Heniu, STOP!

Cisnął butelką w głośnik, który zaiskrzył i zamilkł.

Przebiegł parę metrów, już był przy drugim grobie.

– Twój kuzyn, właśnie mu o tobie powiedziałem!

Stukstukstuk, BAMBAMBAMBAMBAM!

Cała jaskinia bębniła, trzęsła się i ryczała od wirujących w trumnach ciał. Niektóre nagrobki przekrzywiły się, inne turlały się po ścieżkach, wprawiane w ruch trzęsieniem ziemi. Z sufitu groty sypały się coraz większe odłamki. Niektóre groby otwierały się i wyskakiwały z nich wirujące ciała, oderwane od turbin rozlatywały się na części.

Pan Heniu opamiętał się dopiero, kiedy całe pomieszczenie wypełniło się migającą się czerwienią. Gdzieś od wylotu windy słyszał dalekie echo syreny.

Czerwony alarm.

Stanął przez chwilę zdezorientowany. Zbyt dużo energii, przeciążenie. Główny kondensator nie wytrzymywał, fabryka była nie do uratowania. Mimo to, musiał spróbować.

– Wszyscy stop! – krzyczał. – Wszystko jest DOBRZE! Wasze dzieci są szczęśliwe, wykształcone, zarabiają dużo! STOOOP!

Jego słowa zagłuszyły odległe wybuchy, żarówki pękały jedna po drugiej, ziemia się trzęsła, wokół latały kawałki gruzu, kamieni i fragmenty ciał.

Pan Heniu ukląkł na jednej ze ścieżek. Zdążył jeszcze pomyśleć, że mógł zrobić uprawnienia na wózek widłowy i zawładnąć światem, potem jeden ze spadających fragmentów zmiażdżył mu głowę.

Jego ciało jeszcze parę minut przewracało się pomiędzy grobami pobijając wszelkie rekordy, w tym także 200% normy jego matki.

Potem cały kompleks eksplodował martwą, czystą energią.

h
  1. Świetne! Po „lekturze” rachunku za prąd, nieco poprawił mi się humor, wizją taniej, czystej energetyki 🙂

  2. niezły text, gratulacje dla autora… 🙂

Dodaj komentarz