polskie centrum bizarro

444 wpis czyli ocean atrakcji

In Akcje Literackie, Opowiadania on 14 sierpnia, 2015 at 6:00 am

niedobreliterki-logo-koniec-świataHa, ha, haaaa! Juuuupi, jup! Bęc!

Z czego ta radość? Ludzie, na rany!, jeśli nie przeczytaliście nagłówka, zerknijcie na niego jeszcze raz – i przeczytajcie znów. Najlepiej ze zrozumieniem.

Oto bowiem dziś mamy dla Was jubileuszowy, bo czterysta czterdziesty czwarty niedobroliterkowy wpis. Z tej właśnie okazji niedobrzy redaktorzy przygotowali mega rarytas – opowiadanie napisane nie przez dwóch, trzech czy czterech, ale aż PIĘCIU autorów. Ekipa w składzie: Dariusz Barczewski, Marek Grzywacz, Dawid Kain, Kazimierz Kyrcz Jr & Karol Mitka spłodziła (hm, mamy pewne wątpliwości, czy to szczęśliwe określenie w kontekście tego, o czym za chwilę przeczytacie, ale ryzykanci to nasze siódme imię) mrożącą krew w żyłach historię, opatrzoną tradycyjnie już świetnymi grafikami Tomka Woźniaka.

Endżoj, endżoj i jeszcze raz endżoj!

 Edmundopeja

 

Edmund S. został obdarzony przez naturę mocno niesymetryczną twarzą. Gdyby przedzielić ją na pół lustrzanym odbiciem, uzyskałoby się dwa zupełnie inne oblicza, tak różne od siebie, że nikt nie dopatrzyłby się rodzinnego podobieństwa. Nie znaczy to rzecz jasna, że Edmund był własnym bratem…

tomasz woźniak niedobre literki grafika (2)

Co prawda przez dłuższy czas Edmund podejrzewał, że być może do oblicza przykleiła mu się jakaś resztka, powiedzmy, nienarodzonej siostry bliźniaczki. Taka mroczna połowa. Taki tok myślenia nasunął mu się niebezpodstawnie. Otóż jedna połówka edmundowej twarzy była piękna niczym lico dziewicy, na którą połasiłby się każdy napalony smok. Nawet włosy rosły mu na tej połowie głowy jakby bardziej lśniące, naturalnie lokowane. Druga część twarzy stanowiła kompletne przeciwieństwo pierwszej. Prezentowała się niczym księżyc, którego od tysiącleci bombardowała armia wyjątkowo nienawistnych asteroid. Lekarze, z którymi się skonsultował, pozbawili go jednak złudzeń. Dychotomia frontu głowowej części Edmunda wynikała jedynie z jego własnego genomu, żadna siostra syjamska nie dołożyła do niej nic od siebie. Ale wiedzcie, że deformacja nie przeszkadzała aż tak biedakowi. Wręcz przeciwnie, na jego osiedlu uważano, że jest prawdziwym bogiem seksu…

I tutaj należy się Wam, drodzy frajerzy, którzy czytacie te wypociny, odrobina wyjaśnienia dotycząca wzmiankowanego osiedla. Informacja ta przyda się w szczególności niewiastom, które z niewiadomych przyczyn szukają akurat mocno zdeformowanego, podniecającego aż do przekręcenia licznika boga seksu – notabene niewiasty robią bardzo wiele rzeczy z przyczyn niewiadomych, a z przyczyn wiadomych wielu nie robią (kto by za tym nadążył?). Po namyśle dodać musimy, że adres osiedla przyda się takoż i samcom obojga płci, bądź to chcącym się douczyć w byciu seksualnym uberpotentem, bądź to chcącym zlikwidować nieuczciwą (bo zdeformowaną nieludzką facjatą) konkurencję. Osiedle znajdowało się i być może nadal się znajduje gdzieś na przedmieściach Warszawy, w miejscu, w którym silne prądy konstruktywnego i twórczego myślenia o rzeczywistości politycznej i finansowej natrafiały na gubiący już siły radioaktywny czarnobylski niż.

Powstała w ten sposób inkluzja poszarganej, upokorzonej i wynicowanej inności, doskonale wtapiająca się w realia ambitnej i skupionej na sobie stolicy. Osiedle na pozór wyglądało całkiem zwyczajnie: szare, brudne, udekorowane przeładowanymi śmietnikami i stojącymi na cegłach samochodami, nie zasługiwałoby na uwagę gdyby nie postać Edmunda, będącego prawdziwym klejnotem w mosiężnej koronie betonowiska. No, nie zapominajmy jeszcze o na wpół zdziczałych stadach jego adoratorek, snujących się po okolicy z rozanieleniem przybitym do twarzy grubymi bretnalami niepojętego uwarunkowania. Być może dlatego właśnie na osiedlu brakowało kotów, które poczuły się w tych okolicznościach zwolnione z obowiązków i hurtowo przemieściły się na Wiejską, by zrekompensować sobie stratę obwąchiwaniem tamtejszych ele-mętów.

Edmund nie do końca wierzył, że winę za jego wygląd mógł ponosić wyłącznie jakiś bezosobowy genom.

– Eeee? – mówił sam do siebie, gdy się nad tym zastanawiał.

Aż w końcu go olśniło. A gdyby tak ze słowa genom usunąć rzeczone „Eeee”, co nam zostaje? Gnom! Jezusiemario! Ale jaki gnom?!

– Gnom Twarzowy – przedstawiło się ukryte w ciemnym kącie pokoju stworzenie.

– Co takiego?

Stworzenie postąpiło krok naprzód. Edmund wpatrzył się w nie i tak wpatrywał oczyma wielkimi jak spodki zmutowanych kosmitów adoptowanych przez ciotkę Belzebuba, ale efekt był taki, że dostał straszliwego ślepiopląsu. Twarz stworzenia non stop zmieniała się, niczym szkiełka w kalejdoskopie. Najpierw przedstawiała starego Murzyna, potem Chińczyka, następnie w jednej połowie stała się mordą Charlesa Mansona, a w drugiej sexi japunią Marilyn Monroe.

– Teen! Teen! Teen! Teen! Mobscene! – zaśpiewało babochłopowe oblicze i roześmiało się rechotliwie.

Edmund zrobił zdziwioną minę, co na jego podwójnej facjacie odbiło się iście groteskowym wykrzywem, a potem zapytał:

– Eeeee?

– Eeeedmund – powiedział Gnom głosem Dartha Vadera. – Ja… Jestem twoim ojcem…

– Że co, do chuja pana? – zaklął szpetnie Edmund, ale w tej ciężkiej sytuacji można usprawiedliwić dobór słów.

– Nie zastanawiałeś się nigdy nad tym, dlaczego twoja mamusia zawsze mówiła, że twój tatuś jest już tam, hen, w niebie? – wysyczał gnom tonem wskazującym na poczucie wyższości kompensujące szereg kompleksów.

– No myślałem, że chodzi jej o to, że leży sześć stóp pod i gnije.

– Debil. Znaczy się… O nieświadomy maluczki! Czyż nie wiesz, że gnomy twarzowe żyją tam, hen, w niebie, pośród chmur, bo mają delikatne pośladki i na niczym innym, niż na chmurnym puchu nie usiedzą?

– Hej, hej, wolniej. Przecież parę minut temu nie wiedziałem, że w ogóle istniejeta, nie?

Twarz gnoma zakleszczyła się wreszcie w jednej, konkretnej formie. Był to pan Witek, który prowadził osiedlowy monopol. Postać ważna i newralgiczna. Zbawca i mentor w jednym, można by stwierdzić. Bez wątpienia stworzenie wybrało to lico, by do Edmunda lepiej dotarł przekaz wypływający spomiędzy jego obecnie okolonych wąsem warg.

– Tak, jestem twoim ojcem. Choć nie do końca. Technicznie… Zresztą nieważne. To skomplikowane. Ważna jest twoja misja. – Gnom położył ogromny nacisk intonacyjny na to ostatnie słowo, po czym uzupełnił swą wypowiedź. – Myślisz, że dlaczego żyjesz tak, jakbyś w sumie tylko trwał? Że jedyną twoją rozrywką jest dupczenie połowy osiedlowych dzierlatek?

Edmund mruknął. Na szerszą wypowiedź nie było już skonfundowanego freaka natury stać. – Ja jestem artystą i mam wizję! – wrzasnął gnom szaleńczo. – A tyś jeno pierwsze stadium! Doglądałem cię odkąd byłeś o, takim tycim embrionem. – Gnom pokazał Edmundowi środkowy palec, który istotnie do zanadto długich nie należał.

– Ale ja…

– Jesteś początkiem! Sprawisz, że świat zmieni się w moją, moją własną galerię!

Zapadła niezręczna cisza. Niezręczna, bo gnom w akademii teatralnej nie studiował, przedłużanie dramatycznej pauzy nie wychodziło mu najlepiej.

– JESTEŚ MOIM OGIEREM ROZPŁODOWYM! – oznajmił gnom TAKIM grubym głosem.

– Że jak?

– Przekazujesz g(e)nom. Mój g(e)nom, moje wielkie dzieło!

– Że co przekazuję?

– Uprawiasz bezpieczny seks, tak jak mamusia kazała?!

Szczęka Edmunda w mgnieniu oka opadła. I nie chciała się podnieść, oj nie, bo gnom zadał pytanie, na które była tylko jedna odpowiedź.

– No jasne! Zawsze używam gumek!

Gnom uśmiechnął się złowieszczo, wyciągając zza pazuchy parciany worek, pogrzebał w nim chwilę i z miną podpatrzoną u Davida Copperfielda wyciągnął…

– Szydło!

– Tak, synu – potwierdził gnom. – Tym oto przydatnym narzędziem przedziurawiłem wszystkie twoje kondomy!

– Jak… jak to? – zamotał się Edmund. – Ja jeszcze nigdy nie… Przecież żadna laska…

– Już ci wyjaśnię. Otóż, za sprawą pewnego genetycznego triku, twoje nasienie wskakując do jaskini miłości natychmiast zostaje zahibernowane. A tym oto przydatnym urządzeniem – gnom wyciągnął z worka coś co wyglądało na zwykłego pilota marki Sony, po czym nacisnął jeden z przycisków – właśnie je przebudziłem. Wszystkie!

***

Kaśkę zbudziło dziwne łaskotanie w okolicy łona. Coś pomiędzy motylami harcującymi w brzuchu na widok ukochanego mężczyzny, przewracającym się w jelitach tasiemcem i klockiem próbującym siłą opuścić odbyt podczas obfitej biegunki. Objawy nasilały się, dziewczynę zaś nachodziły coraz gorsze przeczucia. W pewnym momencie do głowy wpadła jej straszna myśl. Wszak regularnie dawała dupy temu dwulicowemu ogierowi, Edmundowi. A jeśli jest z nim w ciąży? Niemożliwe! Przecież jadła tabletki antykoncepcyjne, zakupione u pewnego Rumuna na stadionie Tysiąclecia, on zaś zakładał gumę.

Nagle jej brzuch zaczął szybko rosnąć. Zupełnie jak nadmuchiwany przez dzieciaka balonik. Kaśka próbowała wstać, ale spuchła tak bardzo, że spadła z łóżka i potoczyła się jak piłka plażowa. Skóra rozciągała się, rozciągała, aż w końcu pękła. Pod sufit chlusnęła fontanna krwi i flaków, po czym z kupy wnętrzności wypełzła ociekająca śluzem kreatura o pokurczonym, pokrytym zmarszczkami ciałku. Oblicze stwora zmieniało się co chwilę. Od pulchnego oblicza Buddy, po zaciętą facjatę Władimira Putina.

tomasz woźniak niedobre literki grafika (4)

Jeść, pomyślała istota i póki była Putinem miała na myśli wyłącznie Ukrainę, ale po paru sekundach zmieniła się w proroka Mahometa i była żądna ruchania dziewic i krwi niewiernych nawet bardziej niż mleczka z cycuszków swojej martwej rodzicielki. Jednak już po opuszczeniu mieszkania istota znów stała się Buddą, więc na szybko wpierdoliła dwa kebaby średnio-ostre i zaczęła medytować pod drzewem, gdzie w karkołomnej pozie kontemplacji oddawał się już jakiś wykręcony podłym napitkiem menel.

Wielotwarzowy noworodek zatrzymał się przed padniętym snem pijackim entuzjastą alkoholizowania się. Przyjrzał się mu ze zdziwieniem. Takie smutne stworzenie. Tylko jedna, jedyna, przyklejona na wieki wieków twarz, żadnej innowacji, żadnej inwencji, żadnych zmian. A z jedną twarzą jedno spojrzenie, jedna perspektywa, jeden smętny umysł. Jakaż to tragedia, być równie upośledzonym bytem. Kiedy istota myślała tak o smutnej egzystencji nieświadomego niczego menela, jej twarz przybrała formę zafrasowanego oblicza Matki Boskiej.

A potem zabiła pijaczka. Z litości.

Później zjadła, bo jeszcze się nie najadła.

***

Edmund siedział na ławce pomiędzy blokami, zupełnie i do szczętu zagubiony. Inwazja multitwarzowych poczwar, którą zainicjował gnom (i natychmiast się ewakuował, nie rozwijając wątku tego, co dalej z Edmundem i jego marnym losem), trwała w najlepsze. Istotami mordującymi rzesze w teorii niewinnych mieszkańców osiedla zainteresowała się już policja, straż miejska i, co najważniejsze, media. Edmunda wir wydarzeń zepchnął jednak na ubocze. Nikt nie skojarzył go ze sprawą, choć jego wkład w katastrofę był aż nadto oczywisty. W telewizji wspominano coś o „niepokalanych poczęciach” dotychczas przecież przykładnych żon, matek i córek. Prawda została gdzieś tam, w szarej dupie, a wraz z nią biedny Edmund. Co miał więc zrobić? Dzień w dzień, noc w noc zachodził do sklepu pana Witka, kupował godziwą porcję wina lub piwa, po czym siadał i pił, obserwując chaos rozwijający się w coraz bardziej chaotyczne strony.

Jednak to popołudnie miało zmienić ten quasi-katatoniczny stan oddalenia.

Edmund przysnął na ławeczce, gdy wino rozpuściło wszystkie myśli i wyłączyło zmysły. Ni z tego, ni z owego otworzył oczy i zerwał się z ławki. Stanął prosto jak kij od szczotki, niby na wojskowej musztrze. Śnił mu się koszmar o tajemniczym mężczyźnie, a kiedy tak wstał gwałtownie, okazało się, że ten mroczny jegomość stoi przed nim na ławie. Był ubrany cały na czarno – oprócz białych jak śnieg mokasynów z frędzelkami na stopach. Jego twarz, groźnie łypiącą spod ronda czarnego jak serce Szatana kapelusza, jawiła się chytrą, bystrą i niedogoloną. Na środkowym palcu jego lewej dłoni błyskał złotem sygnet z czerwonym jak krew kamieniem.

tomasz woźniak niedobre literki grafika (3)

– Kim jesteś? – zapytał zatrwożony Edmund i czknął przeraźliwie.

Tajemniczy mężczyzna uśmiechnął się uśmiechem, który zmroziłby nawet najbardziej odpornego na zimno Eskimosa.

– Nie obawiaj się, Edmundzie. Wiem, że czujesz się teraz zagubiony i nie wiesz, jaka jest twa dalsza ścieżka. Nie obawiaj się, albowiem jam jest Remington Tittyfuck i zostałem tu zesłany jako twój duchowy przewodnik. Razem wypełnimy twe przeznaczenie. Idź za mną, gnomi synu, i dokonamy czynów wielkich.

Edmund i tak nie miał co robić, więc poszedł. Opuścili osiedle i dotarli na pętlę tramwajową, gdzie trochę poczekali na transport, bo inwazja zmieniających wizerunek noworodków poważnie rozregulowała rozkład jazdy, chociaż ten i tak był niezbyt rygorystycznie przestrzegany przez motorniczych. Kiedy tramwaj wreszcie nadjechał, wsiedli, a tajemniczy mężczyzna usadowił się, zgodnie ze swą mroczną naturą, na miejscu zarezerwowanym dla kobiet w ciąży i inwalidów.

Jechali tak i jechali. Podróż się dłużyła i Edmund zdążył nawet przysnąć, ale obudził się od razu, gdy dotarli na właściwy przystanek. Wysiadł za mężczyzną, po czym jego oczom ukazał się brzydki, szary i obsrany przez okoliczne ptactwo popeerelowski budynek. Na jego widok Edmunda ogarnęła metafizyczna zgroza, jakiej nie zaznali nawet Lovecraft i Ligotti do kupy wzięci.

Wypełniło się.

Napis nad wejściem do szkaradnej budowli głosił: OŚRODEK OPIEKI NAD SKRZYWIONYMI PSYCHICZNIE NIMFOMANKAMI IM. ŚW BONIFACEGO.

Raj go tu czekał, azaliż piekło?

tomasz woźniak niedobre literki grafika


Życzymy wszystkim nam kolejnych 444 postów, a nawet 666. I więcej też! Bo i czemu nie ;-D. Niech Paskud będzie z Wami!

niedobreliterki2

  1. Gratuluję nam wytrwałości! Ktoś się jeszcze dołączy…?

  2. O chuj, jakie to jest piękne

Dodaj komentarz