polskie centrum bizarro

„Jeśli czegoś nie widać, to nie znaczy, że tego nie ma” by Paulina J. Król

In Opowiadania, Różne, różniste on 2 stycznia, 2014 at 6:00 am

niedobreliterkitxtCała niedobroliterkowa ekipa, na czele z Paskudem, z niekłamaną radością przeczytała nowe opowiadanie Pauliny J. Król, która z wprawą tropi nieznane szerszej publiczności meandry rzeczywistości… He he, my też potrafimy pisać długie zdania. Chyba lepiej jednak wychodzą nam krótkie i węzłowate. Czyli: zapraszamy do lektury!

PS. Generalnie powinniśmy opublikować ten tekst jako ostrzeżenie jeszcze przed świętami, ale nie jesteśmy aż takie świnie.

h

Jeśli czegoś nie widać,

to nie znaczy, że tego nie ma

h

Każdy mały problem rozrasta się

odwrotnie proporcjonalnie do swojej początkowej wielkości.

Komentarz Dżejkoba do Prawa Murphy’ego

h

Ania przeciągnęła się i krytycznie spojrzała na zawartość swojej garderoby. Miała dzisiaj pierwszą od pół roku rozmowę kwalifikacyjną. Sięgnęła po szarą, ołówkową spódniczkę. Odpowiedni ciuch na dzisiejsze spotkanie! Nie sądziła jednak, że sześć miesięcy bezczynnego bezrobocia spędzonego w czterech ścianach ciasnego mieszkania aż tak odbije się na jej figurze. Spódnica zatrzymała się na udach i ani myślała dać się podciągnąć choć kawałeczek wyżej. Kobieta, na granicy płaczu, brutalnie zrzuciła z siebie ciasną szmatkę i rzuciła ją w kąt szafy. Kilka razy głęboko odetchnęła i sięgnęła po eleganckie spodnie. Te powinny być okej. Zaciskając w duchu kciuki, powoli wciągała je na siebie, nogawka po nogawce. Nic z tego. Spodnie opięły się na okrągłych łydkach niczym legginsy, a rozporek zatrzymał się tuż pod wzgórkiem łonowym. Dalej nie pójdzie.

Shit.

Dziewczyna przypomniała sobie o majtkach obciskowych, które kiedyś, w przypływie podobnej rozpaczy, zakupiła. Zrzuciła spodnie i wyszukała ten mało atrakcyjny element bielizny w czeluściach komodzianej szuflady. Wsunęła nogi i zaczęła ciągnąć. By sobie pomóc, położyła się na łóżku i tak, w pozycji horyzontalnej, wciągała opinający materiał kawałek po kawałeczku. Wreszcie, przy wtórze jęków, westchnień, okrzyków i innych dźwięków, podniosła tyłek, dosunęła gumiasty materiał i opadła, wykończona. Po chwili odpoczynku wstała na nogi, przyodziana w cieliste majtasy. Obawiała się, że jej organy wewnętrzne mogą ulec uszkodzeniu, tak były ściśnięte, ale czego się nie robi dla atrakcyjnego wyglądu? Sięgnęła po odrzuconą spódnicę i raz jeszcze, złorzecząc na czym świat stoi, wciągnęła ją na siebie.

Udało się! Zamek ledwie drgnął, ale ponownie położyła się na łóżku i, pocąc się obficie, zasunęła suwak. Wstała i przejrzała się w lustrze. Po bokach, ponad skrajem wżynającego się w skórę pasa spódnicy wylewało się sadełko, ale to nic, założy obszerną tunikę. Zadowolona, w pełni ubrana, po raz kolejny spojrzała na swoje odbicie. Nie jest źle! Teraz tylko szalik, płaszczyk i kozaczki i już może iść, podbijać nową firmę. Sięgnęła po buty i wtem usłyszała: trach!

Zamek puścił.

Ania, zrezygnowana, sięgnęła po babciną spódnicę na gumce, poprzysięgając sobie dietę.

h

*

h

Łukasz szykował się na wesele kolegi. Nie miał najmniejszej ochoty na sztywną, patetyczną uroczystość kościelną, ale miał nadzieję, że wódka będzie dobra. Szedł sam, licząc także na to, że uda mu się jaką niewiastę poderwać i może wreszcie nie będzie sypiał samotnie. Problem tkwił w tym, że od prawie roku zaprzestał dbania o siebie. Siedząca praca, a w domu? W domu rozwalał kolejne misje w GTA 5. Brak kobiety w codziennym życiu oznaczał szybkie, mało pożywne, acz ogromnie tuczące gotowe dania. I deficyt ruchu. Taki los trzydziestoletniego kawalera.

Teraz stał przed szafą, trzymając w ręku zapakowany w pokrowiec garnitur. Nie miał go na sobie od… od matury. Szczerze wątpił, że zdoła wbić swoje monstrualne cielsko w ten młodzieżowy fatałaszek, ale cóż. Do odważnych świat należy. Rozsunął suwak i wyjął wieszak z uwieszonymi nań marynarką, krawatem i spodniami. Naciągnął te ostatnie na nogi. Weszły, uf. Trochę opinały tyłek, a rozporek wrzynał się w genitalia, robiąc miejsce opasłemu brzuszysku, które wylewało się teraz ponad guzikiem jak napompowany na maksa balon. Nic to, zasłoni marynarką i będzie git. Nim ją zdejmie, towarzystwo, a zwłaszcza interesujące go panie, będą tak nabzdryngolone, że nie zauważą tych kilku kilogramów nadwagi.

Tyle, że… No właśnie. Marynarka nie pasowała. Opięła się na plecach, przywodząc na myśl rozciągnięte do granic możliwości koszule rosnącego Hulka.

Pójdzie jak ten łachmyta, bez marynarki.

Łukasz westchnął głęboko, złożył usta w podkówkę i postanowił, że od jutra będzie biegać. O ile, rzecz jasna, kac po dzisiejszym weselu pozwoli mu wygrzebać się z łóżka.

h

*

h

W tym samym czasie, na całym świecie, miliony ludzi przeżywało te same rozterki. Miliony kobiet i mężczyzn przymierzało ubrania w domach, poprzysięgając sobie zaciśnięcie pasa, aerobic, jogging, zumbę, pilates, treningi z Chodakowską, dietę tysiąc dwieście kalorii, dietę Dukana, dietę kapuścianą, dietę Atkinsa, dietę gwiazd Hollywood, i – najczęściej – dietę MŻ1. Najpierw pojawiało się zaprzeczenie.

– Nie, to niemożliwe! Przecież ja tak mało jem! Przecież to tylko jeden hamburger raz w tygodniu! Jeden batonik!

Później pojawiał się gniew.

– JA nie schudnę??? JA? Ja im wszystkim jeszcze pokażę!

Etap gniewu następował najczęściej na początku roku, kiedy to wszelkie siłownie, baseny i inne obiekty sportowe odznaczały wzmożoną frekwencję pojedynczych gości, którzy – by dodać sobie woli walki – wykupywali całe karnety. Których jednak, dziwnym trafem, nie wykorzystywali (powód? Patrz: etap depresji).

Następnie – negocjacje.

– No, dobra. Wyjem to, co mam w lodówce i już na pewno przejdę na dietę, przecież nic nie może się zmarnować, dzieci w Afryce głodują, a ja mam te chipsy ot tak wyrzucić? Od poniedziałku, na pewno od poniedziałku! Najdalej od pierwszego! Wezmę się za to raz, a porządnie!

Po nich następował etap depresji.

– Kogo ja chcę oszukać? Przecież nie dam rady chodzić na siłownię. Mam za słabą wolę. Nikt mnie nigdy nie pokocha! Jestem gruby/a, spasiony/a jak świnia! Nigdy nie będę ładny/a, już nigdy, umrę pożarty/a przez owczarki alzackie2, które następnie zdechną na miażdżycę po tym, jak się obeżrą moim sadłem!

A na koniec akceptacja.

– Kurwa, pieprzę to, i tak nie schudnę! Jestem, jaki/a jestem! Jak się komuś nie podoba, to niech spierdala! A dzieci w Afryce głodują, poleję więc wszystko sosem!

Wszystkie te etapy żalu niewidzialną pętlą łączyły ludzi na całym świecie, tęskniących za dawniejszą, smuklejszą sylwetką, za zapomnianym pięknem, za figurą, która z każdym rokiem coraz bardziej rozlewa się, wylewa, przelewa zza pasków spodni, spódnic, rozdyma suknie i napina garnitury.

Miliony osób na całym świecie nieświadomie położyło swoje niegdyś piękne ciała na ołtarzu istot, o których nie mieli pojęcia.

Ale przecież – jeśli czegoś nie widzisz, nie znaczy, że tego nie ma.

Tymczasem biliony miliardów maleńkich, niewidocznych gołym okiem istot namnażało się przez pączkowanie jak drożdże. Stosunkowo – gdyby wziąć pod uwagę długość trwania planety Ziemia – niedługo istniały na tym padole łez. Pojawiły się w XII wieku, by po kilkuset latach prawie wymrzeć za sprawą gorsetów. Widoczny wzrost populacji nastąpił niedawno. Ekspansywnie zaludniały kolejne tereny, migrując ze swojej nowej ojczyzny – Stanów Zjednoczonych – do najodleglejszych zakątków świata. Podróżowały w walizkach, w podszewkach ubrań, w przesyłkach. Zasiedlały nowe terytoria z iście płomienną agresją, czyniąc nowoczesną cywilizację poddaną sobie.

Atoli te istoty właśnie pośrednio miały wpływ na ustalenie obecnego kanonu tak zwanego piękna, którego stolicą była ich macierz. Ambasadorami tegoż było Hollywood i cała plejada homo sapiens, prężąca filigranowe ciała przed kamerami, aparatami i oczami gapiów.

Kreatury owe w swej krótkiej historii nigdy nie miały się tak dobrze.

I gdyby Anna, Łukasz i miliony innych osób dysponowały odpowiednim sprzętem i spojrzało na ściany swych szaf pod największym powiększeniem, ujrzeliby je. Zobaczyliby te mikroskopijne ludziki, których nocna aktywność ograniczała się do skrupulatnego pomniejszania ciuchów. Te stwory przez całe noce, gdy gospodarze ich domostw spali, pracowicie szyły.

Zmniejszyły ołówkową spódnicę Anny.

Marynarkę z matury Łukasza.

Wszystkie spodnie, spódnice, halki, sukienki, suknie, gorsety, sweterki, kardigany, tuniki, kamizelki, legginsy, rybaczki, szorty, bermudy, koszule, t-shirty, bluzeczki i bluzy, marynarki i żakiety, kurtki i płaszcze. Efekty skrupulatnego pomniejszania ubrań często noszonych były niewidzialne. Ale jeśli dane wdzianko leżało przez dłuższy czas zapomniane, to po jego wyjęciu z szafy gołym okiem widziało się aktywność tych istot.

W potocznej mowie te maleńkie ludziki zwały się dość pospolicie: kalorie.

h

Historia zainspirowana dowcipem krążącym po Internecie

oraz prawdziwymi wydarzeniami

h

[1] Dieta Mniej Żreć, najpopularniejszy program motywacyjno-odchudzający na świecie; przyp. Autorki

[2] Aluzja do powieści Helen Fielding, „Dziennik Bridget Jones”

[3] Zapożyczone z JoeMonster.org

h

Dodaj komentarz